niedziela, 4 maja 2014

Rozdział piąty, w którym dobre niespodzianki chodzą parami



Betowała Akira





Ji Hyun zerknął kątem oka na swoją matkę i ojca. Nie wyglądali ani na radosnych, ani na smutnych. Właściwie przypominali manekiny z twarzami bez wyrazu albo marmurowe posągi obciągnięte skórą. Prawdziwa klasa wyższa — to, że cieszyli się poszanowaniem i opływali w pieniądze, było widać na kilometr. W swoich blond włosach z widocznymi ciemnymi odrostami, płaszczu do kolan w kolorowe ciapki, między którymi dominował róż, czarnych rurkach, luźnej białej bluzce odsłaniającej jego obojczyki i w czarnych tenisówkach pamiętających lepsze czasy, nie bardzo pasował do obrazka. Właściwie wyglądał niczym bardzo kolorowa papuga pomiędzy niezwykle czarnym wronami. Przerzucił swój uszyty z kolorowych wycinków materiału plecak na drugie ramie i nagle dostrzegł nikłe, ale niezaprzeczalne, podobieństwo między swoją matką a wroną. Pan Choi wyglądał raczej jak spasły gołąb.
— Pamiętaj, że pokładamy w tobie duże nadzieje. — Przemilczał ukryte „nie śmiej nas zawieść” ojca. Gdyby tylko wiedział, co kombinował jego syn, niechybnie już teraz nadąłby się jak fugu i wyklął go na dobre. A tak istniała szansa, że nastąpi to dopiero za dwa, może trzy, dni, kiedy Ji Hyun miał w planach siedzieć sobie spokojnie w Rosji z niemal sześćdziesięcioma tysiącami dolarów na jednym koncie bankowym, dwudziestoma na drugim i trzynastoma na trzecim. Opłacało się sprzedać samochód znajomemu, przekonać ciotkę, żeby dorzuciła się do mieszkania, i siostrę, by pożyczyła trochę na wakacje. Z taką sumą użytkowaną w odpowiedni sposób mógł spokojnie zacząć nowe życie, a przynajmniej rozerwać się podczas podróży, zanim znajdą go ludzie ojca. To, że będą go szukać, było pewne. Pytanie brzmiało jednak: czy znajdą? Ji Hyun zamierzał im to znacznie utrudnić.
— Masz wszystko?
— Tak, mamo.
— Bilet?
— Oczywiście.
— Reprezentuj nas godnie.
Ji Hyun tylko skinął głową i chwycił swoje dwie walizki z zamiarem pociągnięcia ich ku odprawie. Ciekawe, czy dało się pożegnać dziecko w bardziej sztywny sposób. Przynajmniej nie mieli zamiaru go odprowadzać, co właściwie zgadzało się z jego przewidywaniami i całe szczęście, bo musiałby kombinować na szybko.
Spojrzał po raz ostatni na rodziców i upewniwszy się, iż niczego więcej od niego nie oczekują, poszedł w swoją stronę. Wydało mu się, że przez chwilę czuł ich wzrok na plecach. Zupełnie, jakby wiedzieli, że coś nie do końca się zgadza. Żadne z nich nie zawołało go jednak, więc uznał, że cokolwiek sobie myślą, zatrzymali to dla siebie. Zastanowił się tylko przez chwilę, czy jego podróż uderzy w ich ego aż tak bardzo, jak myślał. Uparcie odmówił nazwania wycieczki do Rosji ucieczką, mimo że na skraju umysłu świtało mu to słowo i machało do niego energicznie. W końcu, jeśli spojrzeć logicznie, inaczej się tego nazwać nie dało.
Nagle poczuł niepokój i coś przewróciło mu się w żołądku. Było to zupełnie irracjonalne, bo w końcu nic się nie działo, dopadł już kolejki do odprawy, miał wszystko przy sobie... A tu czuł, jakby robił coś, co jednocześnie powinien zrobić już dawno temu i nie powinien robić za żadne skarby. Takie wewnętrzne rozdarcie bez powodu, które sprawiło, że poklepał się po kieszeniach, żeby sprawdzić, czy nadal ma swój telefon, ponieważ czasami czuł coś podobnego wtedy, kiedy zapomniał wziąć go z domu.
Komórka spoczywała spokojnie w kieszeni i chyba nie zamierzała udać się na spacerek w ręce kogoś innego albo skakać na podłogę. Zmarszczył brwi. Coś się działo, ale nie wiedział co. I to właśnie było najbardziej denerwujące. Z takim dziwnym przeczuciem nie dało się spokojnie planować.
Kiedy sadowił się na siedzeniu w samolocie, nadal nie wiedział, o co mogło chodzić. Porzucił więc rozmyślania i z rosnącym podekscytowaniem obserwował ludzi, którzy w przeważającej większości mówili między sobą po rosyjsku. Rosyjski Ji Hyuna był stosunkowo słaby, ale zdatny do użytku, gdyby okazało się, że nikt nie będzie rozumiał angielskiego. Miał nadzieję, że to wystarczy.
Zerknął na chwilę przez malutkie okienko, ale prawie natychmiast zwrócił się ku przejściu między siedzeniami. Jego uśmiech zrzedł. Wszystko wyglądało na to, że koło niego miał usiąść nie więcej jak pięcioletni chłopczyk ze swoją matką. Ji Hyun nie miał podejścia do dzieci, a maluch obok niego nie wyglądał na miłego, więc lot nie zapowiadał się spokojnie.
Jego przypuszczenia potwierdziły się zaraz po starcie, kiedy został kopnięty, a plastikowy samochodzik ugodził go w ramię. Szykowała się długa podróż.





— Co to jest? — Pani Serafinowa spojrzała ze zwątpieniem na Fiodora, który stał w otoczeniu dwóch masywnych walizek pod filarem wspierającym zadaszenie przed lotniskiem. Ten odpowiedział jej niezbyt przytomnym wzrokiem. Dopiero co udało mu się dobudzić na tyle, by w ogóle wstał na nogi, więc nie za bardzo nadawał się do czegokolwiek. Zawsze zasypiał w trakcie lotu czy jazdy, co bywało prawdziwym wrzodem na tyłku, kiedy zdarzało się mu przespać przystanek.
— Co to jest? — Kobieta powtórzyła i wskazała palcem na rudą kupę futra przycupniętą przy nodze Fiodora i zamiatającą ogonem beton lepiej niż niejedna miotła. Stosunkowo gruba smycz zaczepiona została do obroży, która zniknęła pod długimi włosami. Żółte ślepia sygnalizujące położenie pyszczka nie wyrażały żadnego zainteresowania. Tylko uszy strzygły w powietrzu za każdym razem, gdy coś wydało głośniejszy dźwięk i wybiło się tym wyraźnie ponad poziom hałasu na lotnisku.
— Bałałajka. Nie lubi siedzieć w transporterze, więc odzyskała wolność. — Pominął to, że kocica uciekła z plastikowej klatki sama i to aż dwa razy przed wpakowaniem jej do samolotu, więc nie miałaby problemu ze zrobieniem tego po raz trzeci, gdyby nie wykazał się dobrą wolą.
— Nazwałeś to Bałałajką? — Bałałajka wstała na cztery łapy i przeciągnęła się. Ogon śmignął w powietrzu, a pokaźny kudeł futra poleciał z wiatrem w dal.
— Tak. Coś nie tak?
— Ta mała bestia... Źle jej z oczu patrzy. Naprawdę, Fiodorze Adamowicz, Bałałajka?
— Tylko na to reaguje.
Matka Fiodora westchnęła ciężko. Czasami pomysły jej syna były zbyt dziwaczne, żeby w ogóle próbować zrozumieć. Wolała starać się ignorować lub ewentualnie puszczać mimo uszu, kiedy nie wymagano od niej odpowiedzi. Pobłażliwość objawiała się w jej życiu tylko w tym aspekcie. Anna Serafinowa była bowiem kobietą poważną, mocno stąpającą po ziemi, ale koszmarnie miękką, jeśli chodziło o Fiodora i resztę swoich dzieci.
— Wiesz już, gdzie się zatrzymasz?
— Nie u was? — Fiodor zakładał od początku, że najpierw zostanie u rodziców. Zmarszczył brwi. Czyżby źle uważał?
— Wynajęliśmy twój pokój kuzynce Karinie... Mówiłam ci tyle razy, ale ty nigdy nic nie pamiętasz!
Fiodor miał ochotę uderzyć głową w coś twardego. Że też o tym zapomniał. Nigdy nie pamiętał takich pierdół i nie zawracał sobie nimi głowy, bo i po co był mu jego pokój, kiedy siedział w Londynie. Dodatkowo tak bardzo nie cierpiał kuzynki Kariny, że nawet nie chciał prosić o przenocowanie na dywanie.
Owinął się szczelniej szalikiem, bo mocny podmuch wiatru sprawił, że zrobiło mu się zimniej. Musiał coś wymyślić, ale nic innego poza hotelem nie przychodziło mu do głowy. Nie miał tylu pieniędzy, żeby nimi szastać, więc wypadało znaleźć coś tańszego.
— Podrzucisz mnie do tego hotelu, gdzie ostatnio organizowano to spotkanie charytatywne, o którym opowiadałaś? Mówiłaś, że wyglądał niedrogo, ale w porządku.
— Nie myśl, że za niego zapłacimy z ojcem.
— Nie, sam zapłacę — stwierdził szybko, nie chcąc drażnić matki, która wyglądała, jakby już zbierała się do wygłoszenia mu kazania na temat planowania podróży i noclegów. Nie miał ochoty takiego wysłuchiwać. Szczególnie, gdy chętnie znów położyłby się spać, a Bałałajka szykowała się do połknięcia sznurówki trampka, którą zdążyła już dokładnie obślinić i obgryźć. Przesunął nogę, nie licząc się z jej protestem w postaci kilku wściekłych pacnięć ogonem.
— Chodź do auta. Daj tę lżejszą walizkę. — Matka Fiodora ruszyła przodem, zabierając walizkę i ciągnąc ją po płytkach. Pokrzywione kółeczka wyglądały, jakby zaraz miały odpaść, co nie zastanawiało ani trochę, jeśli pomyśleć, ile lat zdążyły wiernie przesłużyć.
— Bałałajka, idziemy. — Spróbował zarządzić, ale kotka nie wykazała grama zainteresowania. Fiodor ze zniecierpliwieniem podniósł ją jedną ręką i ruszył z pozostałym bagażem za kobietą, która doszła już niemal do rodzinnego samochodu. Łapy Bałałajki majtały w powietrzu wraz z ogonem, ale ręka trzymała mocno tuż pod przednimi łapami, co uniemożliwiało skutecznie ucieczkę.
Nie był do końca pewien, czy dobrze zrobił, że wrócił do Archangielska. To miasto ustępowało pod wieloma względami Londynowi i umożliwiało mu przebywanie bliżej rodziny. Gdyby tylko miał z nią lepszy kontakt, mógłby zaliczyć to do plusów...W obecnej chwili rozmawiał jedynie z matką. Ojciec chyba uznał, że Fiodora można spokojnie spisać na straty, a jego rodzeństwo prawdopodobnie nie przyznałoby się do niego na ulicy.
Grunt, że Bałałajka przynajmniej okazywała minimum dobrej woli i jakoś chciała przy nim trwać. A przynajmniej tak długo, jak długo ją karmił.
— Zamierzasz podjąć tu studia? — Pytanie padło, gdy tylko wyjechali z placu parkingowego.
— Oczywiście, że tak. Mam wszystkie papiery, muszę się przejść do dziekanatu. — Wiedział, że pewnie będzie go nakłaniać do zmiany kierunku. — Nie wiem, ile będą kosztować mnie podręczniki, ale dowiem się niedługo. Tylko ciekawe, czy przyjmą mnie na ten sam rok matmy.
— Nie myślałeś czasem o czymś innym? O czymkolwiek? O ekonomii, zarządzaniu?
— Nie, nie myślałem. Ewentualnie o kursach pedagogicznych.
Ciężkie westchnięcie kobiety ucięło krótką rozmowę i do końca trasy nie odezwała się do niego ani słowem. Dobrze wiedział, że wolałaby, by znalazł sobie jej zdaniem lepszą pracę. Pewnie załagodziłoby to trochę jego stosunki z ojcem i poniekąd rodzeństwem, ale nie chciał się naginać pod kogokolwiek. Jako dziecko robił wszystko, co mu powiedziano z przerażającą dokładnością. Miał dość grania czyichś nut pod czyjąś dyrygenturą. Mógł w końcu podejmować własne decyzję, był dorosły. Nie uciekał przed konsekwencjami, liczył się z nimi.
— Mamo, ja już zdecydowałem. Ojciec jakoś dojdzie ze sobą do porządku i w końcu sam przyjdzie. Nie musisz się martwić, bo daję sobie radę świetnie. Nawet mam kota obronnego, widzisz? — Powiedział w końcu, gdy parkowali pod hotelem.
— Martwienie się o dzieci to jedna z powinności matki, synku. Wiem, że sobie radzisz i jestem z ciebie dumna, ale to nie zmienia faktu, że chciałabym dla ciebie jak najlepiej. Znasz angielski, świata trochę zobaczyłeś i ruszyłeś się do pracy, doceniam to. A tatę znasz. Chciałby, żeby wszystko szło po jego myśli i dla was wszystkich zaplanował jakąś przyszłość. Wieronika zaczyna się z nim coraz częściej kłócić, co go denerwuje, bo nagle się okazuje, że jego kochana córcia ma trochę inne plany i nie chce wychodzić wcześnie za mąż, a zostać grafikiem komputerowym czy jak to się tam nazywa. Wiktorij coraz gorzej radzi sobie w szkole, tylko dziewczyny mu w głowie, taki wiek. Ale przetłumacz to ojcu, żeby cię od razu nie zakrzyczał... Ciężka atmosfera panuje w domu i męczy mnie to, bo życia za was nie przeżyję i wybierać nie będę, ale trochę spokoju bym chciała.
Fiodor nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.
— Poprosiłabym cię, żebyś wziął na chwilę do siebie Wierę, kiedy już znajdziesz sobie mieszkanie, ale wydaje mi się, że to złe wyjście. Ojciec zdenerwowałby się jeszcze bardziej.
— Mogę ją wziąć — powiedział szybko. — Może najpierw się zdenerwuje, a potem przejrzy na oczy, a Wierze będzie łatwiej, jeśli naprawdę uparła się na tego grafika.
— Zastanowię się jeszcze, czy jej to proponować. Chodź, wysiadamy. Właśnie! Fiodor, gdzie ty masz transporter?
— W walizce. Jedna była w połowie pusta, więc spróbowałem upchnąć i się zmieścił.
— Już myślałam, że zapomniałeś... Pamiętam, kiedy zapomniałeś paszportu wraz z kurtką z samolotu i wracaliśmy się o trzeciej nad ranem, żebyś mógł odzyskać swoje rzeczy, a potem zapomnieliśmy Wiktorija, bo przysnęło mu się na ławce.
Roześmiał się serdecznie po raz pierwszy od dłuższego czasu i wyszedł z auta z Bałałajką pod pachą, żeby wyciągnąć swoje walizki.
Hotel faktycznie okazał się przyzwoity i niedrogi. Jakimś cudem nie musiał też przemycać Bałałajki, bo okazało się, że kotka może zostać, o ile tylko zobowiąże się zapłacić za ewentualne szkody. Nie był to taki zły układ. Kotka rzadko kiedy niszczyła cokolwiek wartościowego. Wolała polować na ruchome cele. Na przykład nogi Fiodora.
Do pokoju poszedł już sam zaraz po tym, jak pożegnał się z matką. Bagaże wniósł na dwie tury, więc zmachał się okropnie, ale nie narzekał. Zawsze mógł mieć ich więcej.
Nie rozpakowywał się. Nie widział w tym sensu, skoro przy dobrych wiatrach miał zostać tylko kilka dni. Zamiast tego padł na twarde łóżko, którego poduszkę zdołała opanować już kocica. Przynajmniej żadna sprężyna nie wbijała mu się w plecy, tyłek czy nogi. Nie najgorzej.
Wyposażenie można było nazwać skromnym. Malutka łazienka miała niewielki prysznic, na przeciw łóżka pod sufitem na półce umieszczono mały telewizor, którego pilot leżał na szafce nocnej. Fotel wydawał się całkiem miękki, a stół wystarczał na położenie na nim z czterech dużych talerzy i kubka po środku. Jasna tapeta w bliżej nieokreślonym kolorze nigdzie nie odpadała ani nie odchodziła od ściany.
Zamknął oczy w nadziei, że szybko zaśnie. Powoli odpływał w senną krainę, jego mięśnie rozluźniały się, a oddech stabilizował, gdy nagle donośny huk na korytarzu sprawił, że poderwał się do siadu jak oparzony. Rozejrzał się wokół siebie. Wszystko było w porządku. Naraz ktoś krzyknął, ale Fiodor nie dosłyszał dokładnie co. Powoli wstał i podszedł do drzwi. Przez chwilę zastanawiał się, czy warto otwierać, by sprawdzić, co się dzieje, ale ciekawość zwyciężyła nad niepewnością i nacisnął klamkę pewnym ruchem.
To, co zobaczył, było cokolwiek zastanawiające. Cała piątka wyglądała, jakby wydostała się właśnie ze środka zamieci, a Fiodor podejrzewał, że większość śniegu i tak zdążyła już stopnieć. Trzech mężczyzn i jeden dzieciak, próbowali postawić na nogi kobietę, która wyglądała, jakby była zbyt pijana, żeby w ogóle kojarzyć swoje imię. Niezbyt im się to udawało, bo ta co chwilę osuwała się na podłogę i odmawiała pójścia dalej.
Najpierw spróbował ją podciągnąć w górę za ramię wysoki rudzielec z burzą loków sięgającą do ramion i przysłaniającą mu oczy, ale odsłaniającą tyle twarzy, by mógł dostrzec całe zatrzęsienie piegów. Potem chłopiec o równie kręconych, jasnych włosach próbował prosić ją o nieutrudnianie, ale kobieta wydawała się mieć głęboko gdzieś jego prośby i starania. Temu wszystkiemu przyglądał się ubrany w beże i brązy blondyn, którego mina zdradzała obrzydzenie. Chyba zupełnie nie miał ochoty pomagać kolegom, aż w ramię klepnął go najprzystojniejszy facet, jakiego Fiodor widział kiedykolwiek na oczy.
Nie był nawet pewny, czy jest on Rosjaninem. Wyglądał jak mieszanka co najmniej kilku narodowości. Miał długie i czarne włosy splecione w warkocz, mocno zarysowaną szczękę z wąskimi ustami, wysokie kości policzkowe i prosty nos. Fiodor nigdy nie spotkał osoby, która miałaby tak zielone oczy jak stojący przed nim mężczyzna. Kolor przypominał mu świeżą trawę i wcale nie uważał, żeby przesadzał z tym porównaniem. Sylwetka nieznajomego także spotkała się z aprobatą. Był wysoki, ale szczupły i wyglądał na wysportowanego. Ciekawe, czy wypracował sobie mięśnie brzucha...
Nagle spostrzegł, że obiekt jego obserwacji patrzy prosto na niego. Gdyby był młodszy, pewnie spłonąłby dziewiczym rumieńcem, ale niejedno w życiu widział i przeżył, toteż zniósł przyłapanie na oględzinach ze stoickim spokojem. Jeszcze nie wiedział, co go spotka i nie spodziewał się  tego w najmniejszym stopniu.





Aleksandr nigdy nie sądził, że jednego dnia złapią dwójkę spośród trójki poszukiwanych śmiertelników. A na pewno nie spodziewał się złapać kogokolwiek podczas próby zaciągnięcia Jefimiji do ich wynajętego pokoju. Kobieta okazała się niezwykle uparta i stawiała opór godny najbardziej zaciętego wojownika. Nawet całą czwórką mieli problem skłonić ją do ruchu. Aleksandr najchętniej po prostu by ogłuszył, ale Siewastian stwierdził, że niosąc nieprzytomną kobietę, ściągnęliby na siebie jeszcze więcej uwagi. Nie chciał proponować zabicia na miejscu i zakopania w jakimś dole za miastem, bo w końcu obiecał coś Jurijowi. Masakra.
Zdecydowali się zgarnąć ją od razu, bo nie wiadomo było, czy za dzień lub dwa nie zniknie gdzieś w Archangielsku albo nie zdecyduje się nagle przeprowadzić na Madagaskar. Pilnowanie na miejscu wydało się o wiele wygodniejsze i skuteczniejsze. Zawsze też mogli zmusić Lwa do odwalania brudnej roboty i trzymania. Łazienka miała w końcu jakiś zamek w drzwiach i o ile Aleksandr pamiętał, tkwił w nim nawet klucz. A jeśli dziewczyna odkryłaby w sobie nagłą potrzebę zabicia się poprzez rozbicie głowy kilkoma uderzeniami w rury, przez podcięcie żył odłamkami lustra bądź przez utopienie się w brodziku pod prysznicem, nawet by się ucieszył — jeden problem z głowy i to bez łamania obietnic. Wystarczyło tylko rzucić zaklęcie wyciszające... Cela idealna.
Jefimija znów upadła na ziemię, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Zaklął pod nosem. Czy też nie mogła pójść im na rękę i względnie prosto podreptać jeszcze parę metrów do końca korytarza?
Drzwi po lewej otworzyły się w chwili, w której Siewa i Lew próbowali coś zdziałać, a Dmitrij obserwował ich z powątpiewaniem. Aleksandr chętnie po prostu kopnąłby Jefimiję, ale zamiast tego szturchnął w ramię partnera, żeby pomógł diabłom, co zaowocowało jedynie głośnym prychnięciem.
Poirytowany wydłużającym się przedsięwzięciem, obrócił się w końcu w stronę otwartych drzwi, w których stał przyglądający się mu młody mężczyzna. Właściwie, śmiertelnik wpatrywał się w niego z dziwnym wyrazem twarzy, którego Aleksandr nie potrafił dopasować do żadnego odczucia. Coś pomiędzy podziwem, uznaniem a fascynacją.
Sam mężczyzna nie miał więcej niż dwadzieścia parę lat. Przydługie brązowe włosy opadały falami na chude ramiona w bezładzie. Pomimo wysokiego wzrostu był raczej drobny, a jego nogi i ręce wydawały się nienaturalnie za długie. Gdyby kazano Aleksandrowi powiedzieć coś więcej, stwierdziłby, że śmiertelnik należał raczej do tych ze zniewieściałymi, delikatnymi rysami twarzy. Nie znaczyło to wcale o jakiejś szpetocie. Po prostu zamiast przystojny, powiedziałby ładny.
Niepożądany świadek zamrugał oczyma, kiedy spostrzegł, że Aleksandr patrzy prosto na niego. Nie spuścił wzroku ani nie odwrócił go.
Aleksandr nie bardzo wiedział, co ma zrobić z tym fantem. Jakby problemów było mało, ktoś musiał ich zobaczyć, a jego zdolności wymyślania bezsensownych wymówek dorównywały orientacji w terenie, czyli reprezentowały jedno wielkie zero. Dodatkowo śmiertelnik wyglądał dość znajomo... Pytanie: skąd?
— Saszka! — Dmitrij potrząsnął nim energicznie za ramię. — To ten z dokumentów! Ten cały Serafinowy — oznajmił głośnym szeptem.
I właśnie wtedy wszystko się Aleksandrowi rozjaśniło. Teraz wrażenie, że skądś zna twarz śmiertelnika, okazało się całkiem logiczne, a dzień całkiem szczęśliwy. Nie musiał się w końcu uganiać za nim po Archangielsku, bo stał tuż przed nim i to całkowicie przypadkiem.
Spojrzał na mężczyznę z nowym zainteresowaniem i błyskawicznie wsadził swój but między zatrzaskujące się drzwi a framugę. W ostatniej chwili zobaczył czystą panikę w oczach, jak się okazało, Fiodora Serafinowego. Po co ten strach? Przecież nie zamierzali go zabijać, a przynajmniej na razie.
— Otwórz te drzwi, przecież cię nie zjemy — zaproponował Siewastian z ogromnym uśmiechem na twarzy.
Aleksandr zamiast prosić, przeszedł do rękoczynów i szarpnął za klamkę otwierających się na zewnątrz drzwi. Ledwo drgnęły, silny był skubaniec.
— Otwieraj — rozkazał. Nie należał do cierpliwych w takich sytuacjach.
— Nie!
— Tak! I to już! Mamy interes. — Spróbował znów Siewastian.
— Proszę otworzyć panie... — Lew spojrzał na Dmitrija, żeby ten podsunął mu imię.
— Fiodor Serafinowy.
— Proszę otworzyć, panie Fiodorze. Nic panu nie zrobimy. Jesteśmy z urzędu. Takiego trochę niecodziennego, bo nie zmuszę, żeby uwierzył mi pan na słowo, że  jesteśmy przedstawicielami nieba i piekła, ale tak jest.
Aleksandr miał ochotę uderzyć w coś głową, kiedy usłyszał Lwa, bo zaraz potem do jego uszu dobiegło ciche mamrotanie o wariatach zza drzwi.
— Weźcie Jefimiję ze sobą, załatwię to — oświadczył. Miał wrażenie, że tak pójdzie szybciej. Napotkał wzrokiem spojrzenie Dmitrija, które jasno mówiło, żeby nie przesadzał. Nie miał zamiaru... aż tak.
Zrezygnowany szarpnął mocniej i w mgnieniu oka wyciągnął nogę, po czym zaparł się nią o ścianę. Skubaniec po drugiej stronie chyba musiał zrobić to samo, bo drzwi ledwo drgnęły.
— Bo zadzwonię po policję! — krzyknął śmiertelnik.
— Nic to nie da, anielskie służby nie podlegają ziemskiej policji, baranie! — odkrzyknął. Musieli robić dużo hałasu, ale wszystko skłaniało się do tego, że piętro było albo puste, albo inni mieli więcej rozsądku i nie wychylali nosa z pokoju. — Otwórz te trzepane drzwi, bo otworzę je tak czy siak.
Aleksandr zaczynał się poważnie irytować. Szarpnął za drzwi jeszcze raz i ku jego zdziwieniu coś dużego i rudego wypadło na korytarz, a następnie wlepiło w niego wielkie, żółte ślepia. Dopiero po chwili zorientował się, że widzi wielkiego kota z taką ilością futra, iż aż chciałoby się z niego zrobić ciepłą czapę na zimę.
Aleksandr nienawidził kotów z głębi swojego anielskiego serca, zazwyczaj ze wzajemnością, jednak nie tym razem. Rude kocisko podeszło do niego i otarło się o jego nogę raz, a potem dwa kolejne razy, zostawiając tym samym mnóstwo futra na czarnym materiale spodni.
— Bałałajka, wracaj — rozkazał śmiertelnik, ale kot ani myślał wracać do hotelowego pokoju przez szparę między drzwiami a framugą.
— Mamy twojego kota i nie zawahamy się go użyć! — zawołał Aleksander świadomy tego, jak głupio to zabrzmiało. Że też musiał upaść tak nisko, żeby szantażować kogokolwiek kotem. Przyniosło to jednak nieoczekiwanie dobry efekt, bo niecałe piętnaście minut potem Aleksandr siedział w wynajętym przez siebie pokoju z Dmitrijem, Siewastianem i Lewem pilnującym drzwi, by ani usadzony na fotelu pod oknem Fiodor, ani śpiąca jak zabita na łóżku Jefimija nie uciekli.
— Chcecie mi powiedzieć, że naprawdę nie jesteście ludźmi? — zapytał całkowicie już blady Fiodor.
— Tak. — Dmitrij wydawał się cieszyć z efektu, jaki wywarł na Fiodorze.
  Nie możesz być aniołem... — zaprotestował cicho.
— Niby czemu nie?
— Nie wyglądasz jak jeden i nie masz skrzydeł czy aureoli?
— Niby po co mi pierze i frisbee nad głową? W jakim świecie ty żyjesz? — Dmitrija zawsze bawiły wyobrażenia śmiertelników. Zazwyczaj można je było określić jako z dupy wzięte.
— I niby czego ode mnie chcecie?
Aleksandr spojrzał na Siewastiana opierającego się tak jak on o ścianę, a potem na Lwa zajmującego kawałek łóżka.
— W skrócie przedstawiając sprawę, idiotki ustalające scenariusz, według którego popłynąć miało twoje życie, spieprzyły robotę i zostałeś nieodwracalnie splątany z tą tutaj i z jakimś facetem, którego jeszcze tu nie ma — streścił szybko sedno sprawy.
— Scenariusz mojego życia? Takie coś jak wola boża czy przeznaczenie?
— Ty naprawdę myślisz, że żyjesz, bo tak chciał Bóg?
— A nie? Przecież ponoć to on rządzi życiem i śmiercią.
Aleksandr spojrzał na Fiodora jak na idiotę.
— Ty naprawdę myślisz, że Bóg nie ma co robić i siedzi tam u góry na jakiejś tandetnej chmurce, patrzy w dół przez jakąś gigantyczną lupę, myśli nagle: „Jefimija Walentynowicz, zginie przygnieciona windą, a w tej samej chwili urodzi się jakiś tam inny kretyn” i łup, stało się? Co ty jakiś głupi jesteś? Przecież na takie pierdoły, to on kątem oka nie spojrzy, bo i co go to obchodzi?
Zdezorientowany odpowiedzią Fiodor przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.
— To co on robi? — zapytał w końcu.
— Tworzy inne wymiary. W sumie mu się nie dziwię, jak patrzę na ten. Chyba próbuje stworzyć jakiś ze stworzeniami, które swojego nie rozpierdolą. Jak dotąd mu się to nie udało, bo wiedzielibyśmy pierwsi.
— Czyli go tu nie ma?
— A ty możesz być w dwóch miejscach na raz? Oczywiście, że nie. To skąd te głupie pytania? Jak myślisz, po co ten cały cyrk z Urzędami, jeśli nie po to, żeby utrzymać ten bajzel bez niego... Usamodzielniliśmy się. Musieliśmy w końcu, bo i z nim było wiele zapieprzania, ale mniej uporządkowanego, co powodowało drobny chaos. Nie wiadomo było, w co włożyć ręce, a do tego to kombinowanie i takie tam cudotwórstwa i inne pierdoły.
— Wiesz jak ciężko podmienić wodę na wino w sali pełnej ludzi? Pewnie nie — wtrącił się nagle Siewastian.
Dmitrij wytrzeszczył oczy. Ten wkurzający diabeł nie mógł przecież być tak stary, żeby pracować przy weselu w Kanie Galilejskiej! Wyglądał dużo młodziej, nie miał wokół siebie tej aury, jaką posiadali zazwyczaj najstarsi aniołowie. Wydawał się raczej przeciwieństwem kogokolwiek, o kim można byłoby powiedzieć, że wzbudza respekt.  Nie, to nie mieściło się w głowie Dmitrija.
— Do dziś nie zapomniałem, jak ciężko było zorganizować ten płonący krzak. Pół dnia grzebania w zaklęciach. Mam wrażenie, że przekopaliśmy połowę biblioteki, żeby znaleźć coś odpowiedniego na kamienne tablice. I dobrze poszło, bo krzak jarał się pół nocy, a tablice wyszły całkiem, całkiem. Saszka, do dziś pamiętam, jak zdychałeś ze śmiechu za kamieniem, kiedy Keniel robił show.
Dmitrij był pewien, że jego mina przypomina tę Fiodora, który gapił się na Aleksandra z rozdziawionymi ustami. On też był tak wiekowy? Jakim niby cudem?! Nigdy nie powiedziałby, że ktoś, kto tak się zachowuje, liczy sobie aż tyle. On, ze swoimi marnymi pięcioma setkami z kawałkiem, wypadał raczej jak dzieciak na ich tle.
— Do dziś nie wiem, na chuj nam był ten krzak — przyznał Aleksandr. — Równie dobrze moglibyśmy podstawić im mówiącego i łysego wielbłąda. Mniej problemu byłoby z goleniem niż z tymi płomieniami.
Siewastian wzruszył ramionami, zaczynając śledzić wzrokiem Bałałajkę, która przechadzała się po pokoju, obwąchując każdego po kolei. W końcu podreptała do Aleksandra i bez skrupułów położyła mu się na stopach. Ten spojrzał na nią z powątpiewaniem. Czemu to podłe, futrzaste stworzenie kleiło się do niego aż tak bardzo?





Fiodor nie mógł oprzeć się wrażeniu, że życie wymknęło mu się spod kontroli i siedzi w pokoju z bandą wariatów, a do tego kotem zdrajcą. Kto by pomyślał, że Bałałajka przylgnie do perfekcyjnego mężczyzny jak rzep do psiego ogona?  Na pewno nie Fiodor.
Ciężko mu było wierzyć w całą tę historię, ale kto byłby na tyle walnięty, żeby to wszystko wymyślić i opowiadać z takim przekonaniem? Chyba nikt.
Cała czwórka nieziemskich stworzeń okazała się posiadać całkiem ziemskie imiona. Dodatkowo Aleksandr, Dmitrij, Siewastian i Lew nie sprawiali wrażenia nieludzkich. Nie zmieniało to faktu, że ledwo powstrzymywał się od drżenia i próbował uspokoić bijące mocno i szybko w panice serce.
— Mógłbym zobaczyć te całe scenariusze? — zapytał nagle, a jego głos nadal wydawał się mu słaby i cichy. Nie wydawało mu się głupim pomysłem zadanie takiego pytania, skoro Aleksandr tak śmiało opowiedział mu o jego udziale w sprawie kompletnie od niego niezależnej. Chwilę potem w jego stronę została rzucona czarna teczka. Podziękował skinieniem głowy Dmitrijowi i wyciągnął z niej plik kartek.
Zdębiał. Rzeczywiście, coś, co trzymał, wyglądało na dokładne plany życia trzech osób, a raczej ich mieszankę. Odnalazł kartkę ze swoim imieniem i dokładnymi danymi, która została spięta z dwoma fragmentami życiorysów na pewno nienależącymi do niego. Komu chciałoby się fałszować takie rzeczy? Po co było zadawać sobie tyle trudu? Doszukał się jeszcze swoich aktualnych zdjęć z paszportu i dowodu. Nie miał pomysłu, jak mogliby się go doszukać, bo nigdzie ich nie udostępniał.
— Okej...  — zaczął niepewnie. — I co z tym zrobicie?
Dmitrij wzruszył ramionami.
— Jeszcze nie mamy pomysłu — poinformował. — Na razie musimy się skupić na dorwaniu Ji Hyuna.
— A jak wam uciekniemy z Jefimiją po drodze?
Siewastian uniósł brew. Słowa Fiodora niezwykle go rozbawiły.
— A opłaca wam się? Nie wiem, czy wiesz, ale mamy całą wieczność, żeby was znowu dorwać.
Fiodor westchnął. Był w kropce i nie podejrzewał, żeby w razie czego udało mu się umknąć całej czwórce samemu, a co dopiero z pijaną Jefimiją. Nie wydawało mu się w porządku zostawić ją na pastwę losu, ale bycie dobrym człowiekiem czasem się po prostu nie opłacało.  Po prostu nie miał pojęcia, co zrobić. Za co? Komu to było potrzebne i na co? I czemu musiał się zdecydować na przyjazd do Archangielska? Nie wystarczył mu, kurka, Londyn? Cóż, mógł po prostu zwalić wszystko na swój wszechobecny pech, który zawsze pakował go w kłopoty.
— Proszę się nie martwić, panie Fiodorze! — Lew uśmiechnął się do niego promiennie. — Zawsze mogło być gorzej. Przynajmniej nikt pana nie zakuł w łańcuchy, a pan Aleksandr obiecał, że nikogo nie ubije!
Fiodor przełknął ślinę. Wyszło na jaw, że Aleksandr był nie tylko stanowczy i przystojny, ale także bardzo niebezpieczny. Zastanawiało go, czy Lew i Siewastian, którzy wydawali się całkiem nieszkodliwi, potrafiliby zabić bez mrugnięcia okiem. I czy ktoś nie mówił przypadkiem, że Aleksandr i Dmitrij byli aniołami, a pozostała dwójka pochodziła z piekła? Czy to jakiś żart? Czy anioł mógłby zabić? Tysiące pytań mnożyło się w jego głowie i nagle wydało mu się, że nie tylko wpakował się po uszy w bagno, ale coś dodatkowo wywróciło świat do góry nogami. Miał ochotę iść spać i obudzić się w swoim starym londyńskim mieszkaniu z Bałałajką wbijającą mu pazury w udo, ponieważ zapomniał jej nakarmić. Jednocześnie dobrze wiedział, że takie coś nie było możliwe.
— Nie strasz dzieciaka, bo nam tu zejdzie. — Siewastian skarcił Lwa żartobliwie. — Nikt cię nie zabije, chyba że wkurzysz Saszkę. Ale pocieszę cię, Dima jest sto razy gorszy niż ty wydajesz się być, a jeszcze dycha.
— Morda.
— Spadaj do kosmetyczki. Ta obok hotelu ma promocję na tipsy.
— Idź się utop.
— Chyba w twoich marzeniach.
Dmitrij prychnął zupełnie jak kot, a Fiodor zaczął powoli przywykać do niecodziennej sytuacji. Dopiero teraz zauważył jak mocno zaciskał dłonie na swoich kolanach, więc rozluźnił uchwyt. Mimo że wszystko przedstawiało się niezwykle poważnie i niebezpiecznie, nie mógł odgonić wrażenia, że koniec końców nic mu się nie stanie.





***



Dziękuję bardzo za komentarze pod ostatnim rozdziałem, takie rzeczy dają dużego kopa. Możecie mi wierzyć na słowo.
Chciałam także podziękować Ci Skoiastel za umieszczenie mnie w Indeksie Blogów Rekomendowanych. To szalenie miłe, że komuś moja bazgranina przypadła do gustu aż tak. Przepraszam, że odpowiadam na Twój komentarz z zawiadomieniem dopiero teraz i w taki sposób, ale jestem ostatnio okropnie zabieganym człowiekiem i wiele wypada mi z głowy, natomiast jeśli już pamiętam, okazuje się, że trzeba kuć chemię.


9 komentarzy:

  1. Jest rozdział! <3
    Bałałajka jest genialnym kotem. Od razu wie do kogo przyjść. Co z tego, że gość nie lubi kotów, nie? xd
    Ciekawe co Aleksandr, Swiewastian i spółka wymyślą jak trzeci "śmiertelnik" dotrze na miejsce...
    Życzę weny i mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się jak najszybciej c:

    OdpowiedzUsuń
  2. *Siewastian
    eh... wiedziałam, że jak zacznę wymieniać z imienia bohaterów to się pomylę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć :)
    Przez około miesiąc wchodziłam prawie codziennie i nic. Dopiero dziś weszłam znów i zauważyłam nowość u Ciebie :) nie ma za co z tą rekomendacją, bo najzwyczajniej w świecie zasługujesz. Rozdział skomentuję jak przeczytam, teraz siedzę w pracy i nie mam zbyt wiele czasu. Lecz będę pamiętać :)
    Pozdrawiam cieplutko!
    Skoiastel.

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. Obecnie mój laptop jest reanimowany i w serwisie spędził całe święta. Miałam zamiar coś opublikować jeszcze przed Sylwestrem, ale cóż... Nie wiem też w jakim stanie do mnie wróci, dlatego ciężko mi powiedzieć kiedy dodam coś nowego.
      Zazwyczaj nie lubię się przyznawać do wieku, ale jestem w maturalnej... To tak zjada czas,że można się pochlastać. Tak więc... czekam na ferie i laptopa xD

      Usuń
    2. Hej, nie wiem jak to powiedzieć, więc powiem w prostych, żołnierskich słowach, KOCHAM CIĘ! Kocham każde słowo, każde zdanie które tu oto zamieszczasz. Zakochałam się w Saszce, czekam na jeszcze i cały czas nachodzi mnie myśl, że to już koniec :( Mam nadzieję, że nie, bo opowiadanie jest świetnie napisane, rozdziały pochłania się szybko, ale jest jedna wada, jest ich za mało! :D Będziesz jeszcze pisać? Błagam, powiedz tak! ^_^ Bez względu na wszystko, życzę Ci weny i informuję Cię, że tak oto zdobyłaś duszę kolejnej czytelniczki :)

      Usuń
    3. Skończyłam maturalną, zaczęłam pracę i zaczęłam też pisać ;) Daj mi niecały tydzień :D

      Usuń
    4. Jej!!! Już nie mogę się doczekać! Trzymam za słowo, pamiętaj, masz tydzień :D A wiec niech wena będzie z Tobą ^_^

      Usuń
  5. Coś z serii Pan-zabawka (+ bdsm ;p) http://pamietnik-atasuke.blogspot.com/2015/06/pierwsze-dni-czesc-ii.html (mój nowy blog :))

    OdpowiedzUsuń