Betowała Akira
Ji Hyun zerknął kątem oka
na swoją matkę i ojca. Nie wyglądali ani na radosnych, ani na smutnych.
Właściwie przypominali manekiny z twarzami bez wyrazu albo marmurowe posągi
obciągnięte skórą. Prawdziwa klasa wyższa — to, że cieszyli się poszanowaniem i
opływali w pieniądze, było widać na kilometr. W swoich blond włosach z
widocznymi ciemnymi odrostami, płaszczu do kolan w kolorowe ciapki, między
którymi dominował róż, czarnych rurkach, luźnej białej bluzce odsłaniającej
jego obojczyki i w czarnych tenisówkach pamiętających lepsze czasy, nie bardzo
pasował do obrazka. Właściwie wyglądał niczym bardzo kolorowa papuga pomiędzy
niezwykle czarnym wronami. Przerzucił swój uszyty z kolorowych wycinków
materiału plecak na drugie ramie i nagle dostrzegł nikłe, ale niezaprzeczalne,
podobieństwo między swoją matką a wroną. Pan Choi wyglądał raczej jak spasły
gołąb.
— Pamiętaj, że pokładamy
w tobie duże nadzieje. — Przemilczał ukryte „nie śmiej nas zawieść” ojca. Gdyby
tylko wiedział, co kombinował jego syn, niechybnie już teraz nadąłby się jak
fugu i wyklął go na dobre. A tak istniała szansa, że nastąpi to dopiero za dwa,
może trzy, dni, kiedy Ji Hyun miał w planach siedzieć sobie spokojnie w Rosji z
niemal sześćdziesięcioma tysiącami dolarów na jednym koncie bankowym,
dwudziestoma na drugim i trzynastoma na trzecim. Opłacało się sprzedać samochód
znajomemu, przekonać ciotkę, żeby dorzuciła się do mieszkania, i siostrę, by
pożyczyła trochę na wakacje. Z taką sumą użytkowaną w odpowiedni sposób mógł
spokojnie zacząć nowe życie, a przynajmniej rozerwać się podczas podróży, zanim
znajdą go ludzie ojca. To, że będą go szukać, było pewne. Pytanie brzmiało
jednak: czy znajdą? Ji Hyun zamierzał im to znacznie utrudnić.
— Masz wszystko?
— Tak, mamo.
— Bilet?
— Oczywiście.
— Reprezentuj nas godnie.
Ji Hyun tylko skinął głową
i chwycił swoje dwie walizki z zamiarem pociągnięcia ich ku odprawie. Ciekawe,
czy dało się pożegnać dziecko w bardziej sztywny sposób. Przynajmniej nie mieli
zamiaru go odprowadzać, co właściwie zgadzało się z jego przewidywaniami i całe
szczęście, bo musiałby kombinować na szybko.
Spojrzał po raz ostatni
na rodziców i upewniwszy się, iż niczego więcej od niego nie oczekują, poszedł
w swoją stronę. Wydało mu się, że przez chwilę czuł ich wzrok na plecach.
Zupełnie, jakby wiedzieli, że coś nie do końca się zgadza. Żadne z nich nie
zawołało go jednak, więc uznał, że cokolwiek sobie myślą, zatrzymali to dla
siebie. Zastanowił się tylko przez chwilę, czy jego podróż uderzy w ich ego aż
tak bardzo, jak myślał. Uparcie odmówił nazwania wycieczki do Rosji ucieczką,
mimo że na skraju umysłu świtało mu to słowo i machało do niego energicznie. W
końcu, jeśli spojrzeć logicznie, inaczej się tego nazwać nie dało.
Nagle poczuł niepokój i
coś przewróciło mu się w żołądku. Było to zupełnie irracjonalne, bo w końcu nic
się nie działo, dopadł już kolejki do odprawy, miał wszystko przy sobie... A tu
czuł, jakby robił coś, co jednocześnie powinien zrobić już dawno temu i nie
powinien robić za żadne skarby. Takie wewnętrzne rozdarcie bez powodu, które
sprawiło, że poklepał się po kieszeniach, żeby sprawdzić, czy nadal ma swój
telefon, ponieważ czasami czuł coś podobnego wtedy, kiedy zapomniał wziąć go z
domu.
Komórka spoczywała spokojnie
w kieszeni i chyba nie zamierzała udać się na spacerek w ręce kogoś innego albo
skakać na podłogę. Zmarszczył brwi. Coś się działo, ale nie wiedział co. I to
właśnie było najbardziej denerwujące. Z takim dziwnym przeczuciem nie dało się
spokojnie planować.
Kiedy sadowił się na
siedzeniu w samolocie, nadal nie wiedział, o co mogło chodzić. Porzucił więc
rozmyślania i z rosnącym podekscytowaniem obserwował ludzi, którzy w
przeważającej większości mówili między sobą po rosyjsku. Rosyjski Ji Hyuna był
stosunkowo słaby, ale zdatny do użytku, gdyby okazało się, że nikt nie będzie
rozumiał angielskiego. Miał nadzieję, że to wystarczy.
Zerknął na chwilę przez
malutkie okienko, ale prawie natychmiast zwrócił się ku przejściu między siedzeniami.
Jego uśmiech zrzedł. Wszystko wyglądało na to, że koło niego miał usiąść nie
więcej jak pięcioletni chłopczyk ze swoją matką. Ji Hyun nie miał podejścia do
dzieci, a maluch obok niego nie wyglądał na miłego, więc lot nie zapowiadał się
spokojnie.
Jego przypuszczenia
potwierdziły się zaraz po starcie, kiedy został kopnięty, a plastikowy
samochodzik ugodził go w ramię. Szykowała się długa podróż.
— Co to jest? — Pani
Serafinowa spojrzała ze zwątpieniem na Fiodora, który stał w otoczeniu dwóch
masywnych walizek pod filarem wspierającym zadaszenie przed lotniskiem. Ten
odpowiedział jej niezbyt przytomnym wzrokiem. Dopiero co udało mu się dobudzić
na tyle, by w ogóle wstał na nogi, więc nie za bardzo nadawał się do
czegokolwiek. Zawsze zasypiał w trakcie lotu czy jazdy, co bywało prawdziwym
wrzodem na tyłku, kiedy zdarzało się mu przespać przystanek.
— Co to jest? — Kobieta
powtórzyła i wskazała palcem na rudą kupę futra przycupniętą przy nodze Fiodora
i zamiatającą ogonem beton lepiej niż niejedna miotła. Stosunkowo gruba smycz
zaczepiona została do obroży, która zniknęła pod długimi włosami. Żółte ślepia
sygnalizujące położenie pyszczka nie wyrażały żadnego zainteresowania. Tylko
uszy strzygły w powietrzu za każdym razem, gdy coś wydało głośniejszy dźwięk i
wybiło się tym wyraźnie ponad poziom hałasu na lotnisku.
— Bałałajka. Nie lubi
siedzieć w transporterze, więc odzyskała wolność. — Pominął to, że kocica
uciekła z plastikowej klatki sama i to aż dwa razy przed wpakowaniem jej do
samolotu, więc nie miałaby problemu ze zrobieniem tego po raz trzeci, gdyby nie
wykazał się dobrą wolą.
— Nazwałeś to Bałałajką?
— Bałałajka wstała na cztery łapy i przeciągnęła się. Ogon śmignął w powietrzu,
a pokaźny kudeł futra poleciał z wiatrem w dal.
— Tak. Coś nie tak?
— Ta mała bestia... Źle
jej z oczu patrzy. Naprawdę, Fiodorze Adamowicz, Bałałajka?
— Tylko na to reaguje.
Matka Fiodora westchnęła
ciężko. Czasami pomysły jej syna były zbyt dziwaczne, żeby w ogóle próbować
zrozumieć. Wolała starać się ignorować lub ewentualnie puszczać mimo uszu,
kiedy nie wymagano od niej odpowiedzi. Pobłażliwość objawiała się w jej życiu tylko
w tym aspekcie. Anna Serafinowa była bowiem kobietą poważną, mocno stąpającą po
ziemi, ale koszmarnie miękką, jeśli chodziło o Fiodora i resztę swoich dzieci.
— Wiesz już, gdzie się
zatrzymasz?
— Nie u was? — Fiodor
zakładał od początku, że najpierw zostanie u rodziców. Zmarszczył brwi. Czyżby
źle uważał?
— Wynajęliśmy twój pokój
kuzynce Karinie... Mówiłam ci tyle razy, ale ty nigdy nic nie pamiętasz!
Fiodor miał ochotę
uderzyć głową w coś twardego. Że też o tym zapomniał. Nigdy nie pamiętał takich
pierdół i nie zawracał sobie nimi głowy, bo i po co był mu jego pokój, kiedy
siedział w Londynie. Dodatkowo tak bardzo nie cierpiał kuzynki Kariny, że nawet
nie chciał prosić o przenocowanie na dywanie.
Owinął się szczelniej
szalikiem, bo mocny podmuch wiatru sprawił, że zrobiło mu się zimniej. Musiał
coś wymyślić, ale nic innego poza hotelem nie przychodziło mu do głowy. Nie
miał tylu pieniędzy, żeby nimi szastać, więc wypadało znaleźć coś tańszego.
— Podrzucisz mnie do tego
hotelu, gdzie ostatnio organizowano to spotkanie charytatywne, o którym
opowiadałaś? Mówiłaś, że wyglądał niedrogo, ale w porządku.
— Nie myśl, że za niego
zapłacimy z ojcem.
— Nie, sam zapłacę —
stwierdził szybko, nie chcąc drażnić matki, która wyglądała, jakby już zbierała
się do wygłoszenia mu kazania na temat planowania podróży i noclegów. Nie miał
ochoty takiego wysłuchiwać. Szczególnie, gdy chętnie znów położyłby się spać, a
Bałałajka szykowała się do połknięcia sznurówki trampka, którą zdążyła już
dokładnie obślinić i obgryźć. Przesunął nogę, nie licząc się z jej protestem w
postaci kilku wściekłych pacnięć ogonem.
— Chodź do auta. Daj tę
lżejszą walizkę. — Matka Fiodora ruszyła przodem, zabierając walizkę i ciągnąc
ją po płytkach. Pokrzywione kółeczka wyglądały, jakby zaraz miały odpaść, co
nie zastanawiało ani trochę, jeśli pomyśleć, ile lat zdążyły wiernie
przesłużyć.
— Bałałajka, idziemy. —
Spróbował zarządzić, ale kotka nie wykazała grama zainteresowania. Fiodor ze
zniecierpliwieniem podniósł ją jedną ręką i ruszył z pozostałym bagażem za
kobietą, która doszła już niemal do rodzinnego samochodu. Łapy Bałałajki
majtały w powietrzu wraz z ogonem, ale ręka trzymała mocno tuż pod przednimi
łapami, co uniemożliwiało skutecznie ucieczkę.
Nie był do końca pewien,
czy dobrze zrobił, że wrócił do Archangielska. To miasto ustępowało pod wieloma
względami Londynowi i umożliwiało mu przebywanie bliżej rodziny. Gdyby tylko
miał z nią lepszy kontakt, mógłby zaliczyć to do plusów...W obecnej chwili
rozmawiał jedynie z matką. Ojciec chyba uznał, że Fiodora można spokojnie
spisać na straty, a jego rodzeństwo prawdopodobnie nie przyznałoby się do niego
na ulicy.
Grunt, że Bałałajka
przynajmniej okazywała minimum dobrej woli i jakoś chciała przy nim trwać. A przynajmniej
tak długo, jak długo ją karmił.
— Zamierzasz podjąć tu
studia? — Pytanie padło, gdy tylko wyjechali z placu parkingowego.
— Oczywiście, że tak. Mam
wszystkie papiery, muszę się przejść do dziekanatu. — Wiedział, że pewnie
będzie go nakłaniać do zmiany kierunku. — Nie wiem, ile będą kosztować mnie
podręczniki, ale dowiem się niedługo. Tylko ciekawe, czy przyjmą mnie na ten
sam rok matmy.
— Nie myślałeś czasem o
czymś innym? O czymkolwiek? O ekonomii, zarządzaniu?
— Nie, nie myślałem.
Ewentualnie o kursach pedagogicznych.
Ciężkie westchnięcie
kobiety ucięło krótką rozmowę i do końca trasy nie odezwała się do niego ani
słowem. Dobrze wiedział, że wolałaby, by znalazł sobie jej zdaniem lepszą
pracę. Pewnie załagodziłoby to trochę jego stosunki z ojcem i poniekąd
rodzeństwem, ale nie chciał się naginać pod kogokolwiek. Jako dziecko robił
wszystko, co mu powiedziano z przerażającą dokładnością. Miał dość grania czyichś
nut pod czyjąś dyrygenturą. Mógł w końcu podejmować własne decyzję, był
dorosły. Nie uciekał przed konsekwencjami, liczył się z nimi.
— Mamo, ja już
zdecydowałem. Ojciec jakoś dojdzie ze sobą do porządku i w końcu sam przyjdzie.
Nie musisz się martwić, bo daję sobie radę świetnie. Nawet mam kota obronnego,
widzisz? — Powiedział w końcu, gdy parkowali pod hotelem.
— Martwienie się o dzieci
to jedna z powinności matki, synku. Wiem, że sobie radzisz i jestem z ciebie
dumna, ale to nie zmienia faktu, że chciałabym dla ciebie jak najlepiej. Znasz
angielski, świata trochę zobaczyłeś i ruszyłeś się do pracy, doceniam to. A
tatę znasz. Chciałby, żeby wszystko szło po jego myśli i dla was wszystkich
zaplanował jakąś przyszłość. Wieronika zaczyna się z nim coraz częściej kłócić,
co go denerwuje, bo nagle się okazuje, że jego kochana córcia ma trochę inne
plany i nie chce wychodzić wcześnie za mąż, a zostać grafikiem komputerowym czy
jak to się tam nazywa. Wiktorij coraz gorzej radzi sobie w szkole, tylko
dziewczyny mu w głowie, taki wiek. Ale przetłumacz to ojcu, żeby cię od razu
nie zakrzyczał... Ciężka atmosfera panuje w domu i męczy mnie to, bo życia za
was nie przeżyję i wybierać nie będę, ale trochę spokoju bym chciała.
Fiodor nie bardzo
wiedział, co odpowiedzieć.
— Poprosiłabym cię, żebyś
wziął na chwilę do siebie Wierę, kiedy już znajdziesz sobie mieszkanie, ale
wydaje mi się, że to złe wyjście. Ojciec zdenerwowałby się jeszcze bardziej.
— Mogę ją wziąć —
powiedział szybko. — Może najpierw się zdenerwuje, a potem przejrzy na oczy, a
Wierze będzie łatwiej, jeśli naprawdę uparła się na tego grafika.
— Zastanowię się jeszcze,
czy jej to proponować. Chodź, wysiadamy. Właśnie! Fiodor, gdzie ty masz
transporter?
— W walizce. Jedna była w
połowie pusta, więc spróbowałem upchnąć i się zmieścił.
— Już myślałam, że
zapomniałeś... Pamiętam, kiedy zapomniałeś paszportu wraz z kurtką z samolotu i
wracaliśmy się o trzeciej nad ranem, żebyś mógł odzyskać swoje rzeczy, a potem
zapomnieliśmy Wiktorija, bo przysnęło mu się na ławce.
Roześmiał się serdecznie
po raz pierwszy od dłuższego czasu i wyszedł z auta z Bałałajką pod pachą, żeby
wyciągnąć swoje walizki.
Hotel faktycznie okazał
się przyzwoity i niedrogi. Jakimś cudem nie musiał też przemycać Bałałajki, bo
okazało się, że kotka może zostać, o ile tylko zobowiąże się zapłacić za
ewentualne szkody. Nie był to taki zły układ. Kotka rzadko kiedy niszczyła
cokolwiek wartościowego. Wolała polować na ruchome cele. Na przykład nogi
Fiodora.
Do pokoju poszedł już sam
zaraz po tym, jak pożegnał się z matką. Bagaże wniósł na dwie tury, więc
zmachał się okropnie, ale nie narzekał. Zawsze mógł mieć ich więcej.
Nie rozpakowywał się. Nie
widział w tym sensu, skoro przy dobrych wiatrach miał zostać tylko kilka dni.
Zamiast tego padł na twarde łóżko, którego poduszkę zdołała opanować już
kocica. Przynajmniej żadna sprężyna nie wbijała mu się w plecy, tyłek czy nogi.
Nie najgorzej.
Wyposażenie można było
nazwać skromnym. Malutka łazienka miała niewielki prysznic, na przeciw łóżka
pod sufitem na półce umieszczono mały telewizor, którego pilot leżał na szafce
nocnej. Fotel wydawał się całkiem miękki, a stół wystarczał na położenie na nim
z czterech dużych talerzy i kubka po środku. Jasna tapeta w bliżej
nieokreślonym kolorze nigdzie nie odpadała ani nie odchodziła od ściany.
Zamknął oczy w nadziei,
że szybko zaśnie. Powoli odpływał w senną krainę, jego mięśnie rozluźniały się,
a oddech stabilizował, gdy nagle donośny huk na korytarzu sprawił, że poderwał
się do siadu jak oparzony. Rozejrzał się wokół siebie. Wszystko było w
porządku. Naraz ktoś krzyknął, ale Fiodor nie dosłyszał dokładnie co. Powoli
wstał i podszedł do drzwi. Przez chwilę zastanawiał się, czy warto otwierać, by
sprawdzić, co się dzieje, ale ciekawość zwyciężyła nad niepewnością i nacisnął
klamkę pewnym ruchem.
To, co zobaczył, było
cokolwiek zastanawiające. Cała piątka wyglądała, jakby wydostała się właśnie ze
środka zamieci, a Fiodor podejrzewał, że większość śniegu i tak zdążyła już
stopnieć. Trzech mężczyzn i jeden dzieciak, próbowali postawić na nogi kobietę,
która wyglądała, jakby była zbyt pijana, żeby w ogóle kojarzyć swoje imię.
Niezbyt im się to udawało, bo ta co chwilę osuwała się na podłogę i odmawiała
pójścia dalej.
Najpierw spróbował ją
podciągnąć w górę za ramię wysoki rudzielec z burzą loków sięgającą do ramion i
przysłaniającą mu oczy, ale odsłaniającą tyle twarzy, by mógł dostrzec całe zatrzęsienie
piegów. Potem chłopiec o równie kręconych, jasnych włosach próbował prosić ją o
nieutrudnianie, ale kobieta wydawała się mieć głęboko gdzieś jego prośby i
starania. Temu wszystkiemu przyglądał się ubrany w beże i brązy blondyn,
którego mina zdradzała obrzydzenie. Chyba zupełnie nie miał ochoty pomagać
kolegom, aż w ramię klepnął go najprzystojniejszy facet, jakiego Fiodor widział
kiedykolwiek na oczy.
Nie był nawet pewny, czy
jest on Rosjaninem. Wyglądał jak mieszanka co najmniej kilku narodowości. Miał
długie i czarne włosy splecione w warkocz, mocno zarysowaną szczękę z wąskimi
ustami, wysokie kości policzkowe i prosty nos. Fiodor nigdy nie spotkał osoby,
która miałaby tak zielone oczy jak stojący przed nim mężczyzna. Kolor
przypominał mu świeżą trawę i wcale nie uważał, żeby przesadzał z tym
porównaniem. Sylwetka nieznajomego także spotkała się z aprobatą. Był wysoki,
ale szczupły i wyglądał na wysportowanego. Ciekawe, czy wypracował sobie
mięśnie brzucha...
Nagle spostrzegł, że
obiekt jego obserwacji patrzy prosto na niego. Gdyby był młodszy, pewnie
spłonąłby dziewiczym rumieńcem, ale niejedno w życiu widział i przeżył, toteż
zniósł przyłapanie na oględzinach ze stoickim spokojem. Jeszcze nie wiedział,
co go spotka i nie spodziewał się tego w
najmniejszym stopniu.
Aleksandr nigdy nie
sądził, że jednego dnia złapią dwójkę spośród trójki poszukiwanych
śmiertelników. A na pewno nie spodziewał się złapać kogokolwiek podczas próby
zaciągnięcia Jefimiji do ich wynajętego pokoju. Kobieta okazała się niezwykle
uparta i stawiała opór godny najbardziej zaciętego wojownika. Nawet całą
czwórką mieli problem skłonić ją do ruchu. Aleksandr najchętniej po prostu by ogłuszył,
ale Siewastian stwierdził, że niosąc nieprzytomną kobietę, ściągnęliby na
siebie jeszcze więcej uwagi. Nie chciał proponować zabicia na miejscu i
zakopania w jakimś dole za miastem, bo w końcu obiecał coś Jurijowi. Masakra.
Zdecydowali się zgarnąć
ją od razu, bo nie wiadomo było, czy za dzień lub dwa nie zniknie gdzieś w
Archangielsku albo nie zdecyduje się nagle przeprowadzić na Madagaskar.
Pilnowanie na miejscu wydało się o wiele wygodniejsze i skuteczniejsze. Zawsze
też mogli zmusić Lwa do odwalania brudnej roboty i trzymania. Łazienka miała w
końcu jakiś zamek w drzwiach i o ile Aleksandr pamiętał, tkwił w nim nawet
klucz. A jeśli dziewczyna odkryłaby w sobie nagłą potrzebę zabicia się poprzez
rozbicie głowy kilkoma uderzeniami w rury, przez podcięcie żył odłamkami lustra
bądź przez utopienie się w brodziku pod prysznicem, nawet by się ucieszył —
jeden problem z głowy i to bez łamania obietnic. Wystarczyło tylko rzucić
zaklęcie wyciszające... Cela idealna.
Jefimija znów upadła na
ziemię, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Zaklął pod nosem. Czy też nie mogła
pójść im na rękę i względnie prosto podreptać jeszcze parę metrów do końca
korytarza?
Drzwi po lewej otworzyły
się w chwili, w której Siewa i Lew próbowali coś zdziałać, a Dmitrij obserwował
ich z powątpiewaniem. Aleksandr chętnie po prostu kopnąłby Jefimiję, ale
zamiast tego szturchnął w ramię partnera, żeby pomógł diabłom, co zaowocowało
jedynie głośnym prychnięciem.
Poirytowany wydłużającym
się przedsięwzięciem, obrócił się w końcu w stronę otwartych drzwi, w których
stał przyglądający się mu młody mężczyzna. Właściwie, śmiertelnik wpatrywał się
w niego z dziwnym wyrazem twarzy, którego Aleksandr nie potrafił dopasować do
żadnego odczucia. Coś pomiędzy podziwem, uznaniem a fascynacją.
Sam mężczyzna nie miał
więcej niż dwadzieścia parę lat. Przydługie brązowe włosy opadały falami na
chude ramiona w bezładzie. Pomimo wysokiego wzrostu był raczej drobny, a jego
nogi i ręce wydawały się nienaturalnie za długie. Gdyby kazano Aleksandrowi
powiedzieć coś więcej, stwierdziłby, że śmiertelnik należał raczej do tych ze
zniewieściałymi, delikatnymi rysami twarzy. Nie znaczyło to wcale o jakiejś
szpetocie. Po prostu zamiast przystojny, powiedziałby ładny.
Niepożądany świadek
zamrugał oczyma, kiedy spostrzegł, że Aleksandr patrzy prosto na niego. Nie
spuścił wzroku ani nie odwrócił go.
Aleksandr nie bardzo
wiedział, co ma zrobić z tym fantem. Jakby problemów było mało, ktoś musiał ich
zobaczyć, a jego zdolności wymyślania bezsensownych wymówek dorównywały
orientacji w terenie, czyli reprezentowały jedno wielkie zero. Dodatkowo
śmiertelnik wyglądał dość znajomo... Pytanie: skąd?
— Saszka! — Dmitrij
potrząsnął nim energicznie za ramię. — To ten z dokumentów! Ten cały Serafinowy
— oznajmił głośnym szeptem.
I właśnie wtedy wszystko
się Aleksandrowi rozjaśniło. Teraz wrażenie, że skądś zna twarz śmiertelnika,
okazało się całkiem logiczne, a dzień całkiem szczęśliwy. Nie musiał się w
końcu uganiać za nim po Archangielsku, bo stał tuż przed nim i to całkowicie
przypadkiem.
Spojrzał na mężczyznę z
nowym zainteresowaniem i błyskawicznie wsadził swój but między zatrzaskujące
się drzwi a framugę. W ostatniej chwili zobaczył czystą panikę w oczach, jak
się okazało, Fiodora Serafinowego. Po co ten strach? Przecież nie zamierzali go
zabijać, a przynajmniej na razie.
— Otwórz te drzwi,
przecież cię nie zjemy — zaproponował Siewastian z ogromnym uśmiechem na
twarzy.
Aleksandr zamiast prosić,
przeszedł do rękoczynów i szarpnął za klamkę otwierających się na zewnątrz
drzwi. Ledwo drgnęły, silny był skubaniec.
— Otwieraj — rozkazał.
Nie należał do cierpliwych w takich sytuacjach.
— Nie!
— Tak! I to już! Mamy
interes. — Spróbował znów Siewastian.
— Proszę otworzyć
panie... — Lew spojrzał na Dmitrija, żeby ten podsunął mu imię.
— Fiodor Serafinowy.
— Proszę otworzyć, panie Fiodorze. Nic panu nie zrobimy. Jesteśmy z
urzędu. Takiego trochę niecodziennego, bo nie zmuszę, żeby uwierzył mi pan na
słowo, że jesteśmy przedstawicielami
nieba i piekła, ale tak jest.
Aleksandr miał ochotę
uderzyć w coś głową, kiedy usłyszał Lwa, bo zaraz potem do jego uszu dobiegło
ciche mamrotanie o wariatach zza drzwi.
— Weźcie Jefimiję ze
sobą, załatwię to — oświadczył. Miał wrażenie, że tak pójdzie szybciej.
Napotkał wzrokiem spojrzenie Dmitrija, które jasno mówiło, żeby nie przesadzał.
Nie miał zamiaru... aż tak.
Zrezygnowany szarpnął
mocniej i w mgnieniu oka wyciągnął nogę, po czym zaparł się nią o ścianę.
Skubaniec po drugiej stronie chyba musiał zrobić to samo, bo drzwi ledwo
drgnęły.
— Bo zadzwonię po
policję! — krzyknął śmiertelnik.
— Nic to nie da,
anielskie służby nie podlegają ziemskiej policji, baranie! — odkrzyknął.
Musieli robić dużo hałasu, ale wszystko skłaniało się do tego, że piętro było
albo puste, albo inni mieli więcej rozsądku i nie wychylali nosa z pokoju. —
Otwórz te trzepane drzwi, bo otworzę je tak czy siak.
Aleksandr zaczynał się
poważnie irytować. Szarpnął za drzwi jeszcze raz i ku jego zdziwieniu coś
dużego i rudego wypadło na korytarz, a następnie wlepiło w niego wielkie, żółte
ślepia. Dopiero po chwili zorientował się, że widzi wielkiego kota z taką
ilością futra, iż aż chciałoby się z niego zrobić ciepłą czapę na zimę.
Aleksandr nienawidził
kotów z głębi swojego anielskiego serca, zazwyczaj ze wzajemnością, jednak nie
tym razem. Rude kocisko podeszło do niego i otarło się o jego nogę raz, a potem
dwa kolejne razy, zostawiając tym samym mnóstwo futra na czarnym materiale
spodni.
— Bałałajka, wracaj —
rozkazał śmiertelnik, ale kot ani myślał wracać do hotelowego pokoju przez
szparę między drzwiami a framugą.
— Mamy twojego kota i nie
zawahamy się go użyć! — zawołał Aleksander świadomy tego, jak głupio to
zabrzmiało. Że też musiał upaść tak nisko, żeby szantażować kogokolwiek kotem.
Przyniosło to jednak nieoczekiwanie dobry efekt, bo niecałe piętnaście minut
potem Aleksandr siedział w wynajętym przez siebie pokoju z Dmitrijem,
Siewastianem i Lewem pilnującym drzwi, by ani usadzony na fotelu pod oknem
Fiodor, ani śpiąca jak zabita na łóżku Jefimija nie uciekli.
— Chcecie mi powiedzieć,
że naprawdę nie jesteście ludźmi? — zapytał całkowicie już blady Fiodor.
— Tak. — Dmitrij wydawał
się cieszyć z efektu, jaki wywarł na Fiodorze.
— Nie możesz być aniołem... — zaprotestował
cicho.
— Niby czemu nie?
— Nie wyglądasz jak jeden
i nie masz skrzydeł czy aureoli?
— Niby po co mi pierze i
frisbee nad głową? W jakim świecie ty żyjesz? — Dmitrija zawsze bawiły
wyobrażenia śmiertelników. Zazwyczaj można je było określić jako z dupy wzięte.
— I niby czego ode mnie
chcecie?
Aleksandr spojrzał na
Siewastiana opierającego się tak jak on o ścianę, a potem na Lwa zajmującego
kawałek łóżka.
— W skrócie
przedstawiając sprawę, idiotki ustalające scenariusz, według którego popłynąć
miało twoje życie, spieprzyły robotę i zostałeś nieodwracalnie splątany z tą
tutaj i z jakimś facetem, którego jeszcze tu nie ma — streścił szybko sedno
sprawy.
— Scenariusz mojego
życia? Takie coś jak wola boża czy przeznaczenie?
— Ty naprawdę myślisz, że
żyjesz, bo tak chciał Bóg?
— A nie? Przecież ponoć
to on rządzi życiem i śmiercią.
Aleksandr spojrzał na
Fiodora jak na idiotę.
— Ty naprawdę myślisz, że
Bóg nie ma co robić i siedzi tam u góry na jakiejś tandetnej chmurce, patrzy w
dół przez jakąś gigantyczną lupę, myśli nagle: „Jefimija Walentynowicz, zginie
przygnieciona windą, a w tej samej chwili urodzi się jakiś tam inny kretyn” i
łup, stało się? Co ty jakiś głupi jesteś? Przecież na takie pierdoły, to on
kątem oka nie spojrzy, bo i co go to obchodzi?
Zdezorientowany
odpowiedzią Fiodor przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.
— To co on robi? —
zapytał w końcu.
— Tworzy inne wymiary. W
sumie mu się nie dziwię, jak patrzę na ten. Chyba próbuje stworzyć jakiś ze
stworzeniami, które swojego nie rozpierdolą. Jak dotąd mu się to nie udało, bo
wiedzielibyśmy pierwsi.
— Czyli go tu nie ma?
— A ty możesz być w dwóch
miejscach na raz? Oczywiście, że nie. To skąd te głupie pytania? Jak myślisz,
po co ten cały cyrk z Urzędami, jeśli nie po to, żeby utrzymać ten bajzel bez
niego... Usamodzielniliśmy się. Musieliśmy w końcu, bo i z nim było wiele
zapieprzania, ale mniej uporządkowanego, co powodowało drobny chaos. Nie
wiadomo było, w co włożyć ręce, a do tego to kombinowanie i takie tam
cudotwórstwa i inne pierdoły.
— Wiesz jak ciężko
podmienić wodę na wino w sali pełnej ludzi? Pewnie nie — wtrącił się nagle
Siewastian.
Dmitrij wytrzeszczył oczy. Ten wkurzający diabeł nie mógł przecież być
tak stary, żeby pracować przy weselu w Kanie Galilejskiej! Wyglądał dużo
młodziej, nie miał wokół siebie tej aury, jaką posiadali zazwyczaj najstarsi
aniołowie. Wydawał się raczej przeciwieństwem kogokolwiek, o kim można byłoby
powiedzieć, że wzbudza respekt. Nie, to
nie mieściło się w głowie Dmitrija.
— Do dziś nie zapomniałem, jak ciężko było zorganizować ten płonący
krzak. Pół dnia grzebania w zaklęciach. Mam wrażenie, że przekopaliśmy połowę
biblioteki, żeby znaleźć coś odpowiedniego na kamienne tablice. I dobrze
poszło, bo krzak jarał się pół nocy, a tablice wyszły całkiem, całkiem. Saszka,
do dziś pamiętam, jak zdychałeś ze śmiechu za kamieniem, kiedy Keniel robił
show.
Dmitrij był pewien, że jego mina przypomina tę Fiodora, który gapił się
na Aleksandra z rozdziawionymi ustami. On też był tak wiekowy? Jakim niby
cudem?! Nigdy nie powiedziałby, że ktoś, kto tak się zachowuje, liczy sobie aż
tyle. On, ze swoimi marnymi pięcioma setkami z kawałkiem, wypadał raczej jak
dzieciak na ich tle.
— Do dziś nie wiem, na chuj nam był ten krzak — przyznał Aleksandr. —
Równie dobrze moglibyśmy podstawić im mówiącego i łysego wielbłąda. Mniej
problemu byłoby z goleniem niż z tymi płomieniami.
Siewastian wzruszył ramionami, zaczynając śledzić wzrokiem Bałałajkę,
która przechadzała się po pokoju, obwąchując każdego po kolei. W końcu
podreptała do Aleksandra i bez skrupułów położyła mu się na stopach. Ten
spojrzał na nią z powątpiewaniem. Czemu to podłe, futrzaste stworzenie kleiło
się do niego aż tak bardzo?
Fiodor nie mógł oprzeć się wrażeniu, że życie wymknęło mu się spod
kontroli i siedzi w pokoju z bandą wariatów, a do tego kotem zdrajcą. Kto by
pomyślał, że Bałałajka przylgnie do perfekcyjnego mężczyzny jak rzep do psiego
ogona? Na pewno nie Fiodor.
Ciężko mu było wierzyć w całą tę historię, ale kto byłby na tyle
walnięty, żeby to wszystko wymyślić i opowiadać z takim przekonaniem? Chyba
nikt.
Cała czwórka nieziemskich stworzeń okazała się posiadać całkiem
ziemskie imiona. Dodatkowo Aleksandr, Dmitrij, Siewastian i Lew nie sprawiali
wrażenia nieludzkich. Nie zmieniało to faktu, że ledwo powstrzymywał się od
drżenia i próbował uspokoić bijące mocno i szybko w panice serce.
— Mógłbym zobaczyć te całe scenariusze? — zapytał nagle, a jego głos
nadal wydawał się mu słaby i cichy. Nie wydawało mu się głupim pomysłem zadanie
takiego pytania, skoro Aleksandr tak śmiało opowiedział mu o jego udziale w
sprawie kompletnie od niego niezależnej. Chwilę potem w jego stronę została
rzucona czarna teczka. Podziękował skinieniem głowy Dmitrijowi i wyciągnął z
niej plik kartek.
Zdębiał. Rzeczywiście, coś, co trzymał, wyglądało na dokładne plany
życia trzech osób, a raczej ich mieszankę. Odnalazł kartkę ze swoim imieniem i
dokładnymi danymi, która została spięta z dwoma fragmentami życiorysów na pewno
nienależącymi do niego. Komu chciałoby się fałszować takie rzeczy? Po co było
zadawać sobie tyle trudu? Doszukał się jeszcze swoich aktualnych zdjęć z
paszportu i dowodu. Nie miał pomysłu, jak mogliby się go doszukać, bo nigdzie
ich nie udostępniał.
— Okej... — zaczął niepewnie. —
I co z tym zrobicie?
Dmitrij wzruszył ramionami.
— Jeszcze nie mamy pomysłu — poinformował. — Na razie musimy się skupić
na dorwaniu Ji Hyuna.
— A jak wam uciekniemy z Jefimiją po drodze?
Siewastian uniósł brew. Słowa Fiodora niezwykle go rozbawiły.
— A opłaca wam się? Nie wiem, czy wiesz, ale mamy całą wieczność, żeby
was znowu dorwać.
Fiodor westchnął. Był w kropce i nie podejrzewał, żeby w razie czego
udało mu się umknąć całej czwórce samemu, a co dopiero z pijaną Jefimiją. Nie
wydawało mu się w porządku zostawić ją na pastwę losu, ale bycie dobrym
człowiekiem czasem się po prostu nie opłacało.
Po prostu nie miał pojęcia, co zrobić. Za co? Komu to było potrzebne i
na co? I czemu musiał się zdecydować na przyjazd do Archangielska? Nie
wystarczył mu, kurka, Londyn? Cóż, mógł po prostu zwalić wszystko na swój
wszechobecny pech, który zawsze pakował go w kłopoty.
— Proszę się nie martwić, panie Fiodorze! — Lew uśmiechnął się do niego
promiennie. — Zawsze mogło być gorzej. Przynajmniej nikt pana nie zakuł w
łańcuchy, a pan Aleksandr obiecał, że nikogo nie ubije!
Fiodor przełknął ślinę. Wyszło na jaw, że Aleksandr był nie tylko
stanowczy i przystojny, ale także bardzo niebezpieczny. Zastanawiało go, czy
Lew i Siewastian, którzy wydawali się całkiem nieszkodliwi, potrafiliby zabić
bez mrugnięcia okiem. I czy ktoś nie mówił przypadkiem, że Aleksandr i Dmitrij
byli aniołami, a pozostała dwójka pochodziła z piekła? Czy to jakiś żart? Czy
anioł mógłby zabić? Tysiące pytań mnożyło się w jego głowie i nagle wydało mu
się, że nie tylko wpakował się po uszy w bagno, ale coś dodatkowo wywróciło
świat do góry nogami. Miał ochotę iść spać i obudzić się w swoim starym
londyńskim mieszkaniu z Bałałajką wbijającą mu pazury w udo, ponieważ zapomniał
jej nakarmić. Jednocześnie dobrze wiedział, że takie coś nie było możliwe.
— Nie strasz dzieciaka, bo nam tu zejdzie. — Siewastian skarcił Lwa
żartobliwie. — Nikt cię nie zabije, chyba że wkurzysz Saszkę. Ale pocieszę cię,
Dima jest sto razy gorszy niż ty wydajesz się być, a jeszcze dycha.
— Morda.
— Spadaj do kosmetyczki. Ta obok hotelu ma promocję na tipsy.
— Idź się utop.
— Chyba w twoich marzeniach.
Dmitrij prychnął zupełnie jak kot, a Fiodor zaczął powoli przywykać do
niecodziennej sytuacji. Dopiero teraz zauważył jak mocno zaciskał dłonie na
swoich kolanach, więc rozluźnił uchwyt. Mimo że wszystko przedstawiało się
niezwykle poważnie i niebezpiecznie, nie mógł odgonić wrażenia, że koniec
końców nic mu się nie stanie.
***
Dziękuję bardzo za komentarze pod ostatnim rozdziałem, takie rzeczy dają dużego kopa. Możecie mi wierzyć na słowo.
Chciałam także podziękować Ci Skoiastel za umieszczenie mnie w Indeksie Blogów Rekomendowanych. To szalenie miłe, że komuś moja bazgranina przypadła do gustu aż tak. Przepraszam, że odpowiadam na Twój komentarz z zawiadomieniem dopiero teraz i w taki sposób, ale jestem ostatnio okropnie zabieganym człowiekiem i wiele wypada mi z głowy, natomiast jeśli już pamiętam, okazuje się, że trzeba kuć chemię.
Jest rozdział! <3
OdpowiedzUsuńBałałajka jest genialnym kotem. Od razu wie do kogo przyjść. Co z tego, że gość nie lubi kotów, nie? xd
Ciekawe co Aleksandr, Swiewastian i spółka wymyślą jak trzeci "śmiertelnik" dotrze na miejsce...
Życzę weny i mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się jak najszybciej c:
*Siewastian
OdpowiedzUsuńeh... wiedziałam, że jak zacznę wymieniać z imienia bohaterów to się pomylę :D
Cześć :)
OdpowiedzUsuńPrzez około miesiąc wchodziłam prawie codziennie i nic. Dopiero dziś weszłam znów i zauważyłam nowość u Ciebie :) nie ma za co z tą rekomendacją, bo najzwyczajniej w świecie zasługujesz. Rozdział skomentuję jak przeczytam, teraz siedzę w pracy i nie mam zbyt wiele czasu. Lecz będę pamiętać :)
Pozdrawiam cieplutko!
Skoiastel.
I co? Więcej nie ma? :(
OdpowiedzUsuńObecnie mój laptop jest reanimowany i w serwisie spędził całe święta. Miałam zamiar coś opublikować jeszcze przed Sylwestrem, ale cóż... Nie wiem też w jakim stanie do mnie wróci, dlatego ciężko mi powiedzieć kiedy dodam coś nowego.
UsuńZazwyczaj nie lubię się przyznawać do wieku, ale jestem w maturalnej... To tak zjada czas,że można się pochlastać. Tak więc... czekam na ferie i laptopa xD
Hej, nie wiem jak to powiedzieć, więc powiem w prostych, żołnierskich słowach, KOCHAM CIĘ! Kocham każde słowo, każde zdanie które tu oto zamieszczasz. Zakochałam się w Saszce, czekam na jeszcze i cały czas nachodzi mnie myśl, że to już koniec :( Mam nadzieję, że nie, bo opowiadanie jest świetnie napisane, rozdziały pochłania się szybko, ale jest jedna wada, jest ich za mało! :D Będziesz jeszcze pisać? Błagam, powiedz tak! ^_^ Bez względu na wszystko, życzę Ci weny i informuję Cię, że tak oto zdobyłaś duszę kolejnej czytelniczki :)
UsuńSkończyłam maturalną, zaczęłam pracę i zaczęłam też pisać ;) Daj mi niecały tydzień :D
UsuńJej!!! Już nie mogę się doczekać! Trzymam za słowo, pamiętaj, masz tydzień :D A wiec niech wena będzie z Tobą ^_^
UsuńCoś z serii Pan-zabawka (+ bdsm ;p) http://pamietnik-atasuke.blogspot.com/2015/06/pierwsze-dni-czesc-ii.html (mój nowy blog :))
OdpowiedzUsuń