Betowane przez Kanako
Postbetowane przez Akirę
— Myślę, że powinieneś przestać siedzieć na dupie i
się ruszyć.
— To niemożliwe.
— Czemu?
— Bo ty nie myślisz.
Dmitrij podniósł głowę, kiedy usłyszał słowa
Siewastiana, który usadowił się zaraz przy Aleksandrze i na przemian to
sprawdzał coś w swojej komórce, to zaglądał Aleksandrowi przez ramię. Jego
wzrok wyrażał czyste powątpiewanie. Skoro jemu nie udało się wyciągnąć nigdzie
wrednego anioła, to piekielnemu intruzowi tym bardziej nie mogło się to powieść.
Od dwudziestu czterech godzin nic się nie zmieniło—
nadal wszyscy mieli jego zdanie w poważaniu. Diabeł zostawił ich tylko na trzy—cztery
godziny w nocy, by sprawdzić, co z jego uczniem, a potem wrócił i jak na złość
nie chciał odejść. Dmitrij oficjalnie obraził się na swoje szczęście. Nie ma to
jak utknąć w jednym pomieszczeniu z szatańskim pomiotem, który nic nie robił
sobie z morderczych spojrzeń i zachowywał się, jakby był u siebie. Pozostawało
tylko zacząć czytać książkę skończoną przez Aleksandra, która niespecjalnie go
interesowała. Miał wrażenie, że właściwie nie wie, co czyta. Niby prześlizgiwał
wzrokiem po cyrylicy, ale kompletnie nie pamiętał wydarzeń z zeszłego
rozdziału. Może z powodu posuwającej się wolno jak żółw akcji i fabuły
skomplikowanej jak rozwieszanie prania, może za sprawą zerkania co rusz na
Siewastiana i Aleksandra.
Dmitrijowi przyszło nagle do głowy, że Aleksandr
obchodził się z ludźmi na trzy sposoby. Albo ich ignorował, albo wyduszał z
siebie niezbędną ilość słów, by otrzymać potrzebne informacje, albo im docinał.
To ostatnie tyczyło się najwyraźniej osób, z którymi spędzał większą ilość
czasu. Nie można było powiedzieć, że stanowiło to swoisty sposób okazywania
sympatii, bo stwierdzenie, czy Aleksandr kogoś lubi, czy nie, nie należało do
łatwych.
— Saszka, pierzasty kumplu, naprawdę myślę, że
powinniśmy się ruszyć.
— A to dlaczego?
— Lew się zgubił i nie ma pojęcia, gdzie dokładnie
jest...
— A wie, gdzie jest mniej więcej?
— Między sosną a murkiem.
Aleksandr spojrzał na Siewastiana, jakby mu
współczuł, jednak efekt psuł kpiący uśmiech.
— Powodzenia w szukaniu. Możesz wziąć ze sobą Dimę.
Mówił, że mu się nudzi.
— Nie na tyle, żeby szukać zbłądzonych diabląt —
obruszył się Dmitrij. — Weź się, Saszka, wypchaj.
— Zawiodę cię, ale nie mam czym.
— Oj, no. Chłopaki, nie bądźcie. — Siewastian zwlókł
się z łóżka i stanął obok niego. Patrzył wyczekująco to na Aleksandra, to na
Dmitrija. — Chodźmy razem, co?
— Czy wy z Dimą nie jesteście czasem rozdzielonym w
tajemniczych okolicznościach rodzeństwem? Jesteście tak samo męczący i jęczycie
tak samo upierdliwie.
— Nie jestem spokrewniony z żadnymi diabłami!
— A ja z żadną tak podłą jak on divą!
Aleksandr miał wrażenie, że Dmitrij zapowietrzył się
jak stary kaloryfer. W sumie Siewastian nie powiedział nic, co można byłoby
uznać za kłamstwo.
— Dobra, dzieciaki... — Wstał i przeciągnął się.
Zastał się od leżenia i siedzenia na przemian przez cały dzień. — Idziemy.
Dima, skończ błaznować, udawać purchawkę i nadymać tak idiotycznie policzki.
Siewa, nie drażnij Dimy, bo cię ugryzie. Plus wisisz mi kawę. Dużą kawę.
Nie oglądając się na Dmitrija, sięgnął po swoją
torbę, w której leżała teczka ze scenariuszami. Przy okazji mogli załatwić
jeszcze jedną sprawę. Wypadałoby sprawdzić, co dzieje się z właścicielem
jednego ze scenariuszy, jedynym człowiekiem mieszkającym na stałe w
Archangielsku — Jefimiją Walentynowicz.
— Odwiedzimy kogoś przy okazji — oświadczył, kiedy
we trójkę schodzili po schodach.
— Kogo? — Ciekawość była pierwszym krokiem do piekła,
ale Siewastian niezbyt się tym przejmował.
— Jefimiję.
— Saszka, ale jest tak zimno! — zaprotestował
Dmitrij i naciągnął na nos szczelnie owinięty wokół szyi szalik. — I kim w
ogóle ona jest? — Nie przypominał sobie, żeby znał kobietę o takim imieniu.
— Do niej należy jeden ze scenariuszy. Ten
najbardziej przemieszany.
— I co ci strzeliło do głowy, żeby teraz ją
odwiedzać? Sam powiedziałeś, że czekamy na nich w Archangielsku, skoro i tak
tutaj trafią.
— Jefimija mieszka tutaj od urodzenia, a skoro ci
się nudzi, to równie dobrze możemy zobaczyć, jak wyglądają u niej efekty
przemieszania scenariuszy.
— Ale jestem ciekawy! — Siewastian uśmiechnął się
radośnie i w przeciwieństwie do Dmitrija nawet nie drgnął, gdy wyszedł na mróz.
Zamiast tego prawie wywinął orła na śliskim lodzie, co wywołało salwę śmiechu.
— No bardzo śmieszne, bardzo — skomentował, gdy stanął stabilnie kilka kroków
od kałuży.
— Bardzo — przyznał Dmitrij. — Co to za diabeł,
który nie potrafi normalnie chodzić i zaraz się przewraca?
— Lepszy niż z ciebie anioł. Wracaj do środka
opiłować sobie paznokcie.
— Głupek.
— Diva.
— Idioci — wtrącił się głośno Aleksandr, który
zdążył już odejść kilka kroków w stronę samochodu — Idziecie, czy nie?
— Już biegnę! — Siewastian podbiegł trochę, żeby
dogonić anioła, a Dmitrij utkwiwszy w plecach diabła nienawistne spojrzenie,
ruszył za nimi i jako ostatni wgramolił się do czarnej terenówki.
— Jak wy w ogóle zamierzacie znaleźć tego młodego?
— Już mówię. — Siewastian wyciągnął swoją komórkę z
kieszeni kurtki i wykręcił numer, po czym ustawił tryb głośnomówiący.
— Panie Siewastianie! — odezwał się ktoś bardzo
płaczliwym tonem. — Gdzie pan jest?
— W drodze. Lew, dzieciaku, gdzie ty jesteś?
— Nie wiem! Tu jest tak dużo ludzi... — Lew załkał
głośno, a Dmitrijowi zrobiło się żal, mimo że nigdy nie widział go na oczy.
Dzieciak wydawał się być przerażony. Szybko jednak przypomniał sobie, że Lew
wciąż należał do diabelskiej braci. Jak diabeł mógł się przerazić czymś takim,
jak zgubienie się w mieście? Przecież te bestie z piekielnych otchłani nie
powinny się bać niczego innego niż potęgi jasności i sił dobra!
— Skup się, Młody. — Aleksandr uciszył Siewastiana
gestem. Jego niecierpliwość kazała mu wziąć sprawy w swoje ręce. — Powiedz mi,
co widzisz, a przyjedziemy po ciebie.
— Jakiś rynek, jakiś wielki budynek, jakiś plac,
wielu ludzi, dwa drzewa, coś nazwanego Pubem, światełka, latarnię, pod którą
stoję...
— Przystopuj — nakazał stanowczo Aleksandr, nie
chcąc, żeby Lew rozpędzał się zanadto. Na nic mu były informacje o strukturze
chodnika czy innym bezsensownym fragmencie otoczenia. Przekręcił kluczyk w
stacyjce i odpalił silnik. — Jaki wielki budynek?
— To chyba filharmonia...
— Stój tam, gdzie jesteś. Albo nie. Podejdź do
frontu filharmonii i tam czekaj. Nie ruszaj się stamtąd ani na krok, żebyśmy
nie musieli cię gonić — powiedział szybko Siewastian, nie dając Aleksandrowi
szansy na odezwanie się. — Zaraz cię zgarniemy, dzieciaku. — Diabeł rozłączył się
i schował telefon, po czym włączył radio, zanim Aleksandr zdążył wyjechać z
parkingu. Wycie Lubowy Orłowej rozniosło się po samochodzie i zostało szybko
przerwane przez Dmitrija, który błyskawicznie wychylił się i zmienił stację.
Prezenter zapowiedział Nikałaja Baskova, więc postanowił zostawić. Wszystko
było lepsze od Orłowej, przynajmniej, jeśli chodziło o jego gust. Nikt nie
zgłosił protestu.
Po ulicach wałęsało się sporo młodych ludzi, którym
mróz i śnieg zdawał się wcale a wcale nie przeszkadzać. Wręcz przeciwnie,
zachęcał do zabawy. Dmitrijowi momentalnie zrobiło się dwa razy bardziej zimno,
kiedy spostrzegł dwóch małolatów w cienkich koszulkach rzucających w siebie
śnieżkami.
Archangielsk nocą nie nabierał żadnego uroku w
przeciwieństwie do niektórych miast świata. Wcale nie dało się go wtedy łatwiej
polubić, co najwyżej prościej można było dostać w twarz i zostać okradzionym,
zgwałconym czy nawet obudzić się w rowie bez nerki. Dmitrij lubił swoje nerki.
Podejrzewał, że Aleksandr i Siewastian także mieli dobre kontakty z ich
własnymi, dlatego wolał szybko załatwić sprawę Lwa i nie musieć przejeżdżać
przez podejrzane miejsca. Centrum miasta nie wydawało się takie złe, gdy
przyszło co do czego i musiał zobaczyć przez okna samochodu biedniejsze dzielnice.
Większe i mniejsze kamienice, blokowiska oraz
chodniki nie sprawiały dobrego wrażenia. Wszędzie królowały szaro—bure kolory,
pęknięcia w tynku czy na płytach i śmieci. Nawet Aleksander z niechęcią
rozglądał się nieznacznie na boki, a Siewastian skupił uwagę na radiu, kiedy
odwrócił głowę obrzydzony widokiem rozchełstanej i skąpo ubranej dziewczyny
wychodzącej z jednego z podwórek i chowającej bezwstydnie pieniądze za stanik.
— Saszka, zgubiłeś się? — zapytał znudzony. Nie
mieli GPS-a, nie mieli przewodnika i zdecydowanie nie można było zawierzać
zmysłowi orientacyjnemu Aleksandra, który po prostu nie istniał.
— Nie.
— W lewo na światłach — poinstruował Siewastian. —
Ze mną się nie zgubicie, Dima!
— Serio? — Dmitrij postanowił zignorować
niespodziewane spoufalenie się diabła.
— Tak. Szatan Siewastian grasuje w Archangielsku od
1902 roku — pochwalił się diabeł. Uśmiech nie opuszczał jego twarzy, przez co
aż prosił się, żeby zostać wrzuconym w jakąś wybitnie dużą zaspę. — O! Widzisz?
Miałem rację.
Oczom całej trójki ukazał się budynek filharmonii.
Faktycznie, cały plac przed nią był zatłoczony, jakby rozdawano coś za darmo
albo wpuszczano do klubu na imprezę z darmowym alkoholem. Obie sytuacje w
Archangielsku nigdy się nie zdarzały.
— Tam jest! Tam jest! — Siewastian wskazał palcem na
tłum. — Tam jest Lew! — Powiedziawszy to, zamachał żywiołowo, co zostało
skomentowane prychnięciem Aleksandra. Mimo że szanse na zauważenie były wręcz
minimalne, o dziwo ktoś odmachał z równym zapałem. Dmitrij nie mógł uwierzyć w
to, co widział. Jak diabeł mógł wyglądać w taki sposób?
Jeśli istniało jakieś wyobrażenie o małych aniołach
wśród śmiertelników, Lew wpasowywał się w nie idealnie. Jasne loki,
przeraźliwie niebieskie oczy i okrągła twarz z odrobinę pucołowatymi policzkami
to nie było coś, czego spodziewano się pod szatańskim pomiocie. Do piekielnego
wizerunku nie pasowały także niewinny i szczery uśmiech oraz jasnobrązowy
płaszczyk z dużymi guzikami, który równie dobrze mógłby należeć do kobiety.
— Panie Siewastianie! Jak dobrze pana widzieć, jak
miło, że pan przyjechał!
Dmitrij patrzył się zdezorientowany na Lwa wielkimi
oczyma, kiedy ten wpakował się na tył samochodu tuż obok niego, gdy Aleksandr
zatrzymał się na chwilę tuż przy chodniku. Wpuścił przy tym do środka masę
mroźnego powietrza i płatki śniegu, które zawirowały i opadły gdzie popadnie.
— Panie Siewastianie, czy obok pana jest pan
Aleksander? — Spokojnie można było powiedzieć, że młody Lew patrzył najpierw na
Siewastiana, a następnie na Aleksandra z podziwem i uwielbieniem.
— Saszka, masz nowego fana! — Dmitrij był niemal
pewien, że Aleksandr przewrócił oczyma, chociaż tego nie widział.
— Serio? — Zerknął szybko na tył samochodu, żeby
potem obrócić się i zatrąbić na stojące przed nim Volvo, po czym ruszyć dalej w
Archangielsk. — Coś ty mu naopowiadał, że patrzy się na mnie jak wygłodniała
sarna na ostatni liść na krzaku?
— Samą prawdę!
— Coś ci nie wierzę.
— Panie Aleksandrze... Czy rzeczywiście musiał pan
na cały dzień ubrać sukienkę?
Dmitrij po raz pierwszy tego dnia wybuchnął
śmiechem.
Fiodor pakował się powoli. Mimo że jego rodzina
mogła sobie pozwolić na kupienie mu biletu do Rosji w najbliższym terminie, lot
miał dopiero następnego dnia, także nie widział powodu do pośpiechu. Nie to,
żeby miał więcej rzeczy, niż można byłoby zmieścić w dwóch pokaźnych walizkach.
Jego ubrania nigdy nie wytrzymywały dłużej niż rok.
Z takim tempem plamienia i brudzenia się, jakie miał, ciągle potrzebował
nowych. Książki z matematyki obiecał zostawić sąsiadce, żeby mogła odsprzedać
je sobie w antykwariacie, bo i tak musiał się zaopatrzyć w ich rosyjskie
wersje. Nigdy nie był fanem bibelotów, toteż jego mieszkanie było urządzone
praktycznie i ozdobione raczej skromnie. Wszystko to spowodowało, że za nic nie
potrafił zapełnić drugiej walizki.
W pokoju zaczynało robić się coraz bardziej szaro,
ale nie palił światła. Zamiast tego skierował się do kuchni, bo po prostu
musiał napić się kawy. Najlepiej jak najmocniejszej.
Z samego rana postarał się załatwić większość
papierów koniecznych do przeniesienia się na inną uczelnię. Nazbierała się tego
gruba teczka, a i nie miał pewności, czy w Archangielsku przyjmą go na ten sam
rok matematyki. Kobieta z dziekanatu nie zadawała wielu pytań, nie była tez
zbyt chętna do odpowiadania czy rozjaśniania wątpliwości. Za to denerwująco
długo przyglądała się jego twarzy, na której wykwitł ogromny siniak ciągnący
się od zewnętrznego kącika prawego oka do nosa. Sam przed sobą przyznawał, że
wyglądał śmiesznie, bo sinozielony kolor miejscami przechodził w fiolet, co
dawało dość ciekawy efekt. Twarz nie wyglądała jednak w połowie tak źle jak
brzuch. Tam siniak podpuchł trochę i przybrał rozmiar dorodnego grejpfruta.
Czuł się trochę niczym buntownik z bożej łaski. Nie
był do końca pewien jak to będzie w rodzinnym mieście, na archangielskiej
uczelni i czy w ogóle wznowi studia. Przyszłość nagle okazywała się zapełniona
wieloma niewiadomymi. Zbyt wieloma jak na jego matematyczny umysł. I co to w
ogóle za uciekanie? Już wprost nie mógł się doczekać zjadliwych komentarzy
ojca, który zawsze chciał dla niego innej przyszłości. Lekarz, prawnik,
wszystko byle nie jakiś tam nauczyciel matematyki.
Bez żalu rozejrzał się po maleńkiej kuchni. Białe
szafeczki bez trudu mogły okazać się starsze od niego, a dwukomorowy zlew
zdecydowanie przegapił już lata świetności. Może to i lepiej, że zdecydował się
wracać do Rosji? W końcu Archangielsk był dużo tańszy od obrzeży Londynu.
Optymistycznie pomyślał, że może nawet trafi mu się większe i ładniejsze
mieszkanie do wynajęcia. Czasami nagłe zmiany były konieczne.
Ktoś załomotał w drzwi. Mocno i agresywnie, jakby ze
złością. Mieszkanie miało podle cienkie ściany i śmieszną akustykę. Przy
odrobinie wysiłku mógł podsłuchiwać sąsiadów, a upuszczenie czegoś na klatce
schodowej skutkowało postawieniem na nogi całego piętra.
— Theodore, otwieraj! — Zamarł z kubkiem kawy w
dłoni. Co Alan tutaj robił? Jak on w ogóle śmiał przyjść pod jego drzwi po tym
wszystkim?!
Fiodor nie oczekiwał niczego od swojego byłego
chłopaka. Nie chciał zwrotu rzeczy, które mu podarował czy pożyczył przez całe
dwa lata ich znajomości. Jedyne, czego oczekiwał, to spokoju.
Odłożył kubek na blat i po przejściu przez
przedpokój stanął przed drzwiami. Nie chciał otwierać, ale jednocześnie rosnąca
w nim złość podpowiadała, by wygarnął w końcu temu dupkowi wszystko, co o nim
myśli.
A co jeśli Alan nie był sam? Logika jasno nakazywała
podejrzliwość. Skoro nasłanie na niego brata, żeby ten pobił go bez skrupułów,
nie stanowiło problemu, można było spodziewać się wielu rzeczy. Pytanie, czy
Fiodor chciał ryzykować dodanie kilku nowych urazów.
— Theodore, otwieraj. Wiem, że tam jesteś. Chcę
mojego van Gogha z powrotem!
Fiodor wściekle spojrzał na replikę Gwiaździstej
nocy nad Rodanem, którą dostał na święta od Alana. Długo wysłuchiwał narzekań
na to, jak puste jest jego mieszkanie. Przeszkadzało mu to dużo bardziej niż
samemu Fiodorowi, więc chyba tylko dlatego zdecydował się na kupienie obrazu.
Jakim trzeba było być człowiekiem, żeby przychodzić
po burzliwym i nie do końca jasnym rozstaniu do mieszkania swojego ex i żądać
zwrotu jedynego prezentu, jaki się ofiarowało? Fiodor nie chciał odpowiadać, bo
obawiał się, że nic oprócz wulgaryzmów z siebie nie wydusi.
Bez problemu zdjął obraz i trzymając duże płótno
wraz z ramą pod pachą, otworzył drzwi. Alan nawet nie zdążył otworzyć ust,
kiedy Fiodor wcisnął mu w ręce Gwiaździstą noc.
— Masz i nie wracaj.
— Nie, żebym chciał.
Fiodor zignorował ochotę na uderzenie chłopaka
prosto w twarz, by jakoś zetrzeć ten głupi, wredny uśmieszek. Co Alan chciał mu
udowodnić? Że poradzi sobie bez niego? Fiodor wiedział o tym doskonale i tylko
zastanawiał się, czy znalazł już sobie kolejnego głupka, który nawet nie
zauważy, że został okręcony wokół palca.
Zamknął drzwi, które uderzyły we framugę z okropnym
łoskotem. Pewnie usłyszała go cała kamienica, ale nie za bardzo się tym
przejmował. Już za niedługo nie będzie tu mieszkał, a właściciel szybko
znajdzie kogoś chętnego do wynajmu.
Łzy nabiegły mu do oczu. Czasami wręcz nienawidził
tego, jak miękki potrafił być i jak szybko emocje potrafiły zdominować logikę.
Nie pomagało mu to, że kiedykolwiek zdarzało mu się trochę na to narzekać, od
razu słyszał, iż wrażliwość to dar z góry. Wrażliwość, psia mać.
Poczuł ogon Bałałajki ocierający się o kolano. Podniósł
kotkę i przytulił się do niej mocno. Wolałby, żeby mu na to pozwoliła, ale jak
zwykle zaparła się łapami o jego pierś, odepchnęła się i zeskoczyła na panele.
Uśmiechnął się do niej nieznacznie, a ona obróciła się do niego tyłem i z
podniesionym ogonem powędrowała do sypialni, gdzie pewnie wskoczyła na łóżko i
rozłożyła się na nim, jak tylko mogła.
Wrócił po kawę i postanowił się zdrzemnąć, miał dość
jak na tamtą chwilę.
— Dima, jeśli zaraz nie przestaniesz wyć, zepchnę
cię na dół.
— Saszkaaa, zabierasz aniołowi radość z życia, no —
jęknął Dmitrij. — Pośpiewać już nie można?
— Można. — Podniósł do ust kubek z kawą, upił szybko
kilka łyków i wzdrygnął się. — Ale nie dwie godziny to samo w kółko jak zepsuta
katarynka. Kurwa, zapomniałem posłodzić.
Dima rzucił mu jeden z dwóch cukrów w małych
torebkach, które wcisnął do kieszeni, gdy wychodzili z kawiarni, a potem
podparł głowę na dłoniach i obserwował Aleksandra z mieszanymi uczuciami.
Okręcał przy tym kosmyk włosów na palcu, choć wiedział, że nie powinien tego
robić. Wciąż musiał sobie przypominać, że im częściej dotyka swoich loków, tym
szybciej się przetłuszczają. A wątpił, żeby udało mu się znaleźć jego ukochany
szampon do blond włosów o zapachu czekolady. Jakoś tak nie wyobrażał sobie
dostać go w pierwszym lepszym supermarkecie.
Dawno nie widział swojego partnera tak poirytowanego
i zezłoszczonego. Ciężko pomyśleć, że jeszcze dwie i pół godziny temu Saszkę
można było nazwać personifikacją spokoju i opanowania. Teraz natomiast
przypominał chmurę gradową. Zmarszczone brwi, pionowa zmarszczka na czole i
mocno zaciśnięta na kubku z rodzaju tych „niby papier, ale nie papier” dłoń nie
wróżyły szybkiej poprawy nastroju anioła. Czarne włosy wymykały mu się z
niedbałego warkocza, a targana wiatrem grzywka raz po raz znajdowała się
niebezpiecznie blisko zielonych oczu, co pewnie złościło go jeszcze bardziej.
Obie wsuwki, które zabrał ze sobą do świata śmiertelników, zgubiły się gdzieś w
nieznanych okolicznościach, więc pewnie dodatkowo irytował go brak możliwości
zrobienia porządku z niesfornymi kosmykami.
— Oj, nie bocz się tak, Saszka. To naprawdę nie moja
wina, że tak bardzo prószy śnieg.
Gdyby śnieg był jedynym, co denerwowało w tej chwili
Aleksandra, sytuacja nie przedstawiałaby się tak źle.
— Wiem, że go nie cierpisz. — Dmitrij paplał dalej. —
Kto w końcu lubi? Toż to podłość nad podłościami! Wymysł piekieł... Eee, nie.
Jednak nie. Siewastian pomstował ostatnio, że to skaranie boskie... Pomińmy.
Aleksander uśmiechnął się krzywo, odstawił kawę na
gzyms i wziął od Dimy lornetkę. Wyregulowawszy ostrość, skierował ją we
właściwym kierunku na odpowiednie okno w bloku na przeciwko.
Nie można było nazwać tego, co zobaczył,
mieszkaniem. Melina była odpowiedniejszym słowem. Bród, smród i ubóstwo. Obdrapane
z tapet ściany, barłogi i materace, porozrzucane łachmany i butelki na ziemi,
nic ciekawego. Zdecydowanie wolałby zobaczyć zwyczajne mieszkanie, takie M3
chociażby, ze stereotypową rodzinką wprost z amerykańskich filmów.
— Te, Dima, powiedz no ty, czy Jefimija miała w
planach zostać pijaczką?
— Jaką pijaczką? Saszka, ona jest studentką chemii.
— Która teraz poświęca się w badaniach praktycznych
działania alkoholi...
— Że co?! Oddaj to, bo pewnie źle patrzysz. —Dima
wyszarpnął mu lornetki z rąk i sam spojrzał na mieszkanie kobiety. — Weź sprawdź adres w papierach! Nie
może być! W torbie schowałem, pod paluszkami i parasolką. Ja nie wierzę.
Aleksander pogrzebał energicznie w torbie Dmitrija,
która jawiła mu się czasem, jako wór bez dna i pożałował, że w ogóle dał mu
schować tam cokolwiek. Nie miał najmniejszego pojęcia jak jego przyjaciel może
upchnąć tam na raz tyle rzeczy. Dima czasami był gorszy od kobiety.
Nie skomentował, gdy zobaczył coś podobnego do kosmetyczki — niektórych rzeczy wolał nie wiedzieć. Już miał pytać, gdzie Dima niby widział w swojej torbie jakąkolwiek parasolkę czy paluszki, kiedy w końcu znalazł teczkę.
Nie skomentował, gdy zobaczył coś podobnego do kosmetyczki — niektórych rzeczy wolał nie wiedzieć. Już miał pytać, gdzie Dima niby widział w swojej torbie jakąkolwiek parasolkę czy paluszki, kiedy w końcu znalazł teczkę.
— Już patrzę — warknął, gdy Dmitrij otwierał usta,
chyba po to, żeby go pośpieszyć. Wyjął dokumenty wraz ze scenariuszem i odczytał
dane zapisane niemalże maczkiem. — Tutaj. Jak nic. Archangielsk. Tołstoja. Nie
ma co, dobrze trafiliśmy.
— Saszka! Czy ty wiesz, co to znaczy?! —Dima odsunął
lornetki od oczu i spojrzał na niego z radością. — Wreszcie, wreszcie jakaś
akcja!
— Ahoj, kamraci. Co robicie? — Donośny głos
Siewastiana sprawił, że aniołowie obrócili się do wejścia na dach. —Dima, czemu
Saszka wygląda, jakby ktoś mu kazał znosić Jurgija podczas jego okresu?
Gdyby wzrok mógł zabijać, rudy diabeł padłby na
brudny dach bloku, podrygując w drgawkach.
— Zapomniał posłodzić kawy i za bardzo mu wieje,
diabelski pomiocie. Saszka boczy się niemożliwe, jakbyś mu lizaka zabrał. —
Dmitrij wcale nie przekonał się do diabłów. Tyle tylko, że zanosiło się na to,
iż spędzą ze sobą jeszcze trochę czasu. W takim razie wypadało nawiązać chociaż
pozornie przyjacielskie stosunki.
— Dajcie spokój, lepiej niech Siewa przyjrzy się tej
melinie. Jefimija jak dotąd się nie pojawiła...
— Aleskander nie zdążył dokończyć, ponieważ Lew od razu do niego doskoczył
i zwinął lornetki.
— Panie Aleksandrze! Ja nic nie widzę! Które to
mieszkanie? Które?
— Środkowa klatka, trzecie piętro, po prawej.
— Aleee pięknie widać! Tak wyraźnie!
— Doprawdy niesamowite — warknął. Zignorował
piorunujące spojrzenie Siewastiana, nie miał ochoty silić się na chociaż
szczątkową grzeczność czy uprzejmość. To nie była jego wina, że młody Lew
doprowadzał go swoją osobą do szału. Nie miał zbyt wielkiej tolerancji dla
takich rozwrzeszczanych, rozbieganych i posiadających nadmiar energii diabłów.
Chociaż? Siewastian kiedyś był zupełnie taki sam, jednak upłynęło od tamtych
czasów tyle lat, że jego pamięć zaczynała zawodzić. Z drugiej strony wtedy i
Aleksander był młodszy i bardziej cierpliwy, i były to zupełnie inne czasy.
— Prawda? —Siewastian poklepał swojego podopiecznego
po ramieniu. — Patrz uważnie, bo to ważne.
— Stajesz się coraz lepszy z dziećmi, Siewa.
— Wypchaj się, Saszka. To mój pierwszy uczeń!
— Oby nie ostatni. Bo jeśli upodobni się do ciebie
za bardzo, Igor dostanie szału i już nigdy nikogo nie dostaniesz. Zamiast tego
wymyśli ci jakąś inną, ale wyjątkowo zjadliwą karę.
— Eeej! To, że tobie nigdy nie przydzielono innego
ucznia po Bonawenturze...
— Nie wspominaj tej porażki wychowawczej... —
Aleksandr przewał mu bez pardonu.
— Jakiej porażki! Bonaventura był takim uroczym i
niewinnym aniołkiem! Znaczy się, dopóki nie poznał ciebie. Wychowałeś
prawdziwego skurwiela.
Dmitrij nastawił uszy na nowe informacje.
Aleksandrowi został przydzielony kiedyś dzieciak do douczenia? Jakim cudem?
Kiedy? Dlaczego nic o tym nie wiedział?
— Ten gówniarz działał na nerwy gorzej niż ty i Dima
razem wzięci.
— Nie słuchaj go — powiedział Siewastian do
Dmitrija. — To jego sposób na powiedzenie, że tęskni za dzieciakiem.
Aleksandr uważał, że szczęście uśmiechnęło się do
niego, kiedy Bonawentura dostał pracę w zupełnie innym oddziale z dala od
niego. Jeden uczeń był o jednym za wiele. Z drugiej strony nie mógł powiedzieć,
że nie lubił dzieciaka, bo zdążył się trochę do niego przywiązać. Podobały mu
się pełne zachwytu i admiracji spojrzenie i ufność wobec jego osądów.
— Aż tak ciekawie było? — Dmitrij nie mógł
powstrzymać swojej ciekawości. —Jurgij bardzo się rzucał?
— Stwierdził, że to ostatni raz, kiedy powierza mu
opiekę nad kimś — oznajmił Siewastian. — Nie, żebym był z tego powodu smutny,
ale Bon był naprawdę sympatycznym dzieciakiem! Musimy go kiedyś odwiedzić,
Saszka! To prawie nasz syn!
— Gdybym miał takie dziecko jak on, rozważałbym
wrzucenie go do jeziora w dobrze związanym worze. Co więcej, jeśli miałbym
takie dziecko z tobą, popełniłbym samobójstwo.
— Panie Aleksandrze, jest pan okrutny! — Lew założył
ręce na piersi.
— Dopiero mogę...
— Saszkaaa, nie rób sobie jaj z Młodego! —Siewastian
rzucił mu znaczące spojrzenie. Dobrze wiedział, że im bardziej Lew będzie się
bulwersował, tym więcej uciechy sprawi Aleksandrowi, który będzie kontynuował
aż mu się nie znudzi. — W ogóle, chłopaki... Jakieś ślady Jefimiji?
— No przecież mówię, idioto, że nie ma po niej
śladu.
Siewastian już miał coś powiedzieć, gdy nagle nocną
ciszę przerwał pijacki śpiew. Cała czwórka jak jeden mąż obróciła się w stronę
gzymsu. Aleksander jako pierwszy podszedł do niego i spojrzał w dół na ulicę.
— Nasza studentka odkryła w sobie powołanie do
śpiewu — oznajmił. — Wygląda na zajebaną w chuj, że tak to ujmę.
Siewastian wraz z Dmitrijem dołączyli do niego i
teraz cała trójka obserwowała z zaciekawieniem zataczającą się na chodniku
kobietę. Lew trochę się wahał, ale ciekawość wkrótce zwyciężyła i młody diabeł
przykucnął na gzymsie, trzymając lornetki mocno w dłoniach.
— O rajciu, że też jeszcze się nie wywróciła... —
Dmitrij spojrzał na Lwa spod uniesionych brwi. O rajciu? Naprawdę?
— Saszka— zaczął Siewastian, podchwytując temat
wywrotki. — Zakładasz się, że zaliczy spotkanie trzeciego stopnia z chodnikiem
zanim dojdzie do spożywczego?
— Dojdzie do zakrętu.
— Jak wygram dostaję twoją zapalniczkę.
— Lepiej szykuj się na bycie moim sługom przez cały
dzień.
Dima spojrzał na nich zrezygnowany. Chyba nie było
szans, żeby ta dwójka kiedykolwiek zachowywała się normalnie. Czasami naprawdę
nie miał pojęcia, czemu Saszka nie został diabłem. Rola anioła zupełnie do
niego nie pasowała.
Kiedy spotkali się po raz pierwszy szmat czasu temu,
nie mógł opędzić się od wrażenia, że Aleksander to najdziwniejszy anioł,
jakiego przyszło mu spotkać. Złośliwy, z dziwnym poczuciem humoru i rzucający w
złości kurwami na lewo i prawo. Nie wyjaśniał tego, co robił, a często
postępował według Dmitrija tak irracjonalnie, jak się dało. A do tego teraz
dowiedział się, że swobodnie rozmawiał z demonami, jakby to było coś całkowicie
normalnego. W dodatku Dmitrij do dziś nie wiedział, ile Aleksander ma tak
właściwie lat, choć niewątpliwie był on od niego starszy. Nie miał też żadnych
innych bardziej przydatnych informacji o aniele. Zupełne zero.
Po kilku latach spędzonych z Aleksandrem, jako
partnerem w Urzędzie Kontroli Planu, zaczął przywykać do jego zachowania i
nauczył się wiele tolerować. Nie było to łatwe, ale okazało się wykonalne.
Aleksander nie lubił przedłużać, robić sobie problemów czy urządzać wielkich
podchodów. I miał zdecydowanie duży wpływ na otoczenie.
— Ej, nie bawię się tak! — Krzyk Siewastiana
sprawił, że na powrót zwrócił uwagę ku zataczającej się kobiecie, która
zbliżała się coraz bardziej do sklepu. Zataczała się bardziej i bardziej,
czasami podpierając się na ścianie bloku, ale nadal niezaprzeczalnie brnęła w
przód.
Dmirtrij zauważył zadowolony uśmieszek na twarzy
Aleksandra. Ta przechera była niesamowicie dobra w szacowaniu i wygrywaniu
zakładów.
— Nieee... Gleba! Gleba! Gleba! — Siewastian trzymał
kciuki za swoją wygraną, ale Dmirij nie sądził, żeby miało mu to pomóc.
— Nie zaliczy gleby, nie bój się. Dojdzie za sklep.
— Aleksander poklepał Siewastiana przyjacielsko po ramieniu.
Lew spoglądał to na ulicę, to na starszych od siebie
mężczyzn z zaciekawieniem. Dmitrijowi natomiast przemknęło przez myśl, że
śmiesznie byłoby, gdyby kobieta przewróciła się na granicy ustalonej w
zakładzie.
— Nieee!— jęknął Siewastian, gdy kobieta przeszła
obok sklepu. I wtedy stało się coś śmiesznego. Zatoczyła się i zrobiła kilka
kroków w tył, cofając się przed granicę. — Tak! Tak! Tak, kochana! A teraz
gleba! Wujaszek Siewa prosi! Gleba! — Dmitrij spojrzał na niego jak na idiotę,
zresztą tak samo jak Aleksander.
Lew natomiast wyglądał jakby zaczął wątpić w zdrowie
psychiczne swojego nauczyciela. Dmitrij zwątpił już dawno temu. Dzieciak musiał
jeszcze do wielu rzeczy przywyknąć i anioł był pewny tego, że straci swoją
niewinność oraz dowie się mnóstwa rzeczy, które kilka razy zburzą jego
światopogląd. O ile można było powiedzieć o młodym diable, że był niewinny i
niewiele wiedział. Choć brzmiało to absurdalnie, stan rzeczy rzeczywiście
wydawał się tak przedstawiać.
— EEEJ! — Wrzask tuż obok jego ucha, który sprawił,
że podskoczył, przerwał jego rozmyślania. Rozejrzał się zdezorientowany. I
Aleksander, i Siewastian, a nawet Lew, stali, nachylając się nad ulicą, z zawiedzeniem
wypisanym na twarzy. Spojrzał w dół. Kobieta może i zaliczyła glebę, ale
dokładnie na granicy zakładu. Wybuchnął śmiechem tak mocnym, że zgięło go w
pół. Nie dbał o to, iż śmiertelnie przeraził Lwa ani że pozostała dwójka
wymieniła zdziwione spojrzenia. Po prostu się śmiał i śmiał.
— Ty weź się nie zapowietrz... — Choć normalnie ta
uwaga Aleksandra sprawiłaby, że na pewno odgryzłby się jakimś głupim tekstem,
teraz spotęgowała tylko napad histerycznego śmiechu.
— Odbiło mu... — Siewastian patrzył wielkimi oczyma
na Dmitrija, nie wiedząc, co robić.
— To norma... Nigdy nie był zbyt normalny. Wariat
jakiś. Dziwię się, że Jurgij go nie zamknął na oddziale zamkniętym... — Dmitrij
naprawdę chciał odpowiedzieć Aleksandrowi, że kogo jak kogo, ale to nie jego
powinni zamknąć, ale zupełnie mu to nie wyszło. Zaczynało mu za to brakować
powietrza.
Aleksander spojrzał na niego z politowaniem i
podniósł teczkę z papierami, która została położona na skraju gzymsu.
Podekscytowanie, zadowolenie, a w końcu i mały zawód, to wszystko zniknęło z
jego spojrzenia, które na powrót przybrało znudzony wyraz.
— Dobra, kończcie się wydurniać.
Dmitrijowi cisnęło się na usta coś w stylu: A kto
się wydurniał?! Jednak po raz kolejny nie udało mu się nic powiedzieć, bo
zamiast tego sapnął głośno i znów zachichotał. Spróbował się uspokoić i zaczął
oddychać głęboko.
— Panie Siewastianie, czy pan Dmitrij
hiperwentyluje?
Dmitrij wytrzeszczył oczy i znów wybuchnął śmiechem.
Klapnął na tyłek, nie zwracając uwagi na śnieg i aż położył się na dachu. Jego
ciałem wstrząsały salwy śmiechu.
— Czy on oddycha? — Siewastian przykucnął przy nim i
patrzył zafascynowany z otwartymi lekko ustami.
— Weź go zostaw, to się uspokoi. — Aleksander nie
zwracał większej uwagi na Dmitrija. Zamiast tego wydawał się czytać uważnie scenariusze.
— Dobra. Myślę, że nic z tego, co zobaczyliśmy, nie zostało zapisane. Nic.
— Czyli co się stanie? — zapytał Lew.
— Czyli nie wiemy, co się stanie. Wygląda na to, że
jesteśmy w czarnej dupie niewiedzy i w bagnie niewiadomych.
***
Bardzo dziękuję za komentarze, naprawdę. Proszę jednak o podpisywanie się w jakikolwiek sposób. Tutaj Anonimkom nie wypada bywać ;)
Skomentuje, a co mi tam~! :D Borze szumiący, ale ja nie umiem komentować *trauma* Najbardziej lubię wącisz ze Saszką i Dimą, bo zawsze coś się dzieje, zawsze mogę się pośmiać i zawsze mogę produkować w głowie kosmate myśli na temat tej dwójki i ich najbliższego otoczenia. Moim faworytem jest Dmirtij, straszna z niego baba, ale jak tu nie kochać jego narzekania i kręcenia noskiem. Nie mogłam się nie śmiać, gdy czytałam ostatni fragment. Ostatnia scena w rozdziale czwartym to mój faworyt w całym opku. :D Aleksandr imponuje mi swoim trzeźwym myśleniem i tym cholernym realizmem. Podoba mi się w jaki sposób prowadzić postacie. Brawo! Brawo! :D
OdpowiedzUsuńFiodor *tuli* Biedne dziecko. Głupi Alan. Jak na początku czułam do niego gram sympatii, teraz nie czuje nic poza obrzydzeniem, aż mam ochotę mu przywalić tym obrazem. Jest beznadziejny. Ganbaruj, skarbie ze swoim życiem i kotem, bo też ważny ^___________^
Po proszę o kolejny rozdział ;)
Bożeeeeee, tak dużo bohaterów, że nie wiadomo na kim się skupić :DD Rozwija się akcja cora bardziej i muszę przeczytać kolejny rozdział, jak najszybciej :>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Ja :)
P.S. Zmiana bety??
zostałaś nominowana do lba! pytania znajdziesz tutaj -- hermiona-kontra-draco.blogspot.com zapraszam!
OdpowiedzUsuńWitam! W imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przyjemnością informuję, że właśnie ukazała się ocena Twojego bloga. Pozdrawiam i życzę miłego dnia z nadzieją, że docenisz moją pracę i kulturalnie skomentujesz recenzję.
OdpowiedzUsuńWitam!
OdpowiedzUsuńW imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przyjemnością informuję, że Twój blog znalazł się na pierwszej pozycji w ramce "Najwyżej ocenione". Gratulujemy!
Nonono ;D
OdpowiedzUsuńdoczytałam sobie ładne do końca i jestem naprawdę bardzo bardzo pozytywnie zaskoczona ♥
Szaszka, Bałałajka i Bonawertura!
no to moja droga, czekam na dalsze :) ♥♥♥
Cześć :D
OdpowiedzUsuńTwój blog został umieszczony w Indeksie Blogów Rekomendowanych przez Skoiastel:
http://skoiastel.blogspot.com/2014/04/indeks-blogow-rekomendowanych-przez.html
Jestem oceniającą i postanowiłam otworzyć podstronę z najlepszymi blogami, z jakimi do tej pory się spotkałam :) mam nadzieję, że wstawka nie przeszkadza, a nawet się podoba. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia :)
Przeczytałam od początku wszystko i mam nadzieję, że coś tu się jeszcze pojawi.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twój styl i podoba mi się sama treść. Co do bohaterów - Siewastian i Aleksander - kocham! <3
Życzę weny! c: