sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział trzeci, w którym Dmitrij poznaje Siewę




Betowane przez Akirę!




Bum. Bum. Bum. Brzdęk.
Dmitrij zabębnił palcami w blat starego stołu i pstryknął palcami w białą filiżankę. Nudziło mu się tak bardzo, że zaczął wymyślać, ale niestety nie miał zbyt wielu pomysłów. A może i na szczęście? Ostatnim razem z nudów zaczął bawić się wsuwkami Aleksandra, gubiąc przy tym większość, przez co ten dąsał się, dopóki nie dostał nowych. Kto normalny złości się o spinki do włosów? O taką pierdołę?
— Saszka, nudzi mi się...
— To rozbierz się i pilnuj ubrań. — Siedzący na łóżku Aleksandr nawet nie podniósł wzroku znad książki. Zamiast tego przewrócił kartkę i przez chwilę wydawało się, że w ogóle nie zareagował.
— Bardzo śmieszne, Saszka.
— Cholernie.
— Nudzi mi się.
Odpowiedziała mu cisza, którą przerywały przejeżdżające do czasu do czasu ulicą za oknem samochody. Szóste piętro czy nie — odgłosy silników i opon przetaczających się po brukowanej jezdni niosły się niesamowicie, więc równie dobrze mógłby być to parter..
Dmitrij chętnie wyszedłby na miasto, ale śnieg prószył niestrudzenie od kilku godzin i zdążył zasypać cienką warstwą niemal wszystko, co potrafił. Wycie wiatru nie sprawiało złudzeń — w Archangielsku było cholernie zimno, a on nie miał żadnej grubszej kurtki czy rękawiczek. Oczywiście, organizm Dmitrija nie wyziębiał się i zawsze pozostawał w tej samej temperaturze, ale nie znaczyło to wcale, że nie czuł zimna. Nie cierpiał tego. Dlaczego nie mogli go stworzyć niewrażliwym na zjawiska pogodowe? Przecież, do ciasnej aureoli, był aniołem!
— Saszka, zróbmy coś. Co? Zrobimy coś?
Jego pytanie zostało zignorowane. Zamiast odpowiedzieć, Aleksandr znów przewrócił kartkę. Dmitrij prychnął i obrażony wstał z wysiedzianego, zapadającego się fotela, po czym podszedł do niego i pstryknął w okładkę książki, tak, że podskoczyła ona w dłoni Aleksandra. Takie posunięcie niosło ze sobą spore ryzyko sprowadzenia na siebie gniewu, ale nie dbał o to. Godziny siedzenia w niezbyt komfortowym pokoju taniego hotelu sprawiło, że mógł równie dobrze kłócić się z nudów.
— Saszka, nudzi mi się.
— A co ja mam do tego? — Poirytowany Aleskander rzucił książkę na łóżko, a ona prześlizgnęła się po pościeli i zatrzymała tuż przed krawędzią. — Jesteś dorosły, czy zamieniłeś się w pieprzone dziecko, Dima? Zajmij się sobą, bo nie obchodzi mnie, co robisz. Przynajmniej tak długo, jak długo nie będę musiał ratować twojej dupy i wyciągać cię z jakiegoś bagna. Daj mi spokój.
— Bo wyjdę i się zgubię! — zagroził.
— To idź, może przy odrobinie szczęścia przepadniesz na dłużej niż jeden wieczór. Sio. Zniknij, przepadnij.
— Jesteś podły.
— Kiedy zauważyłeś?
— Nie w tej chwili.
— A już myślałem...
— Saszka — zawył głośno Dmitrij. — Poddaję się.
— To poddawaj się ciszej.
— Jak ty w ogóle zostałeś aniołem? Ktoś cię kiedyś w ogóle nim nazwał?
Aleksandr spojrzał na niego, jak na zupełnie pozbawionego rozumu.
— Mieli braki w kadrze, to ściągnęli mnie z piekieł, żeby zapchać dziury. — Odpowiedź ociekała sarkazmem tak bardzo, że Dmitrij zdziwił się, dlaczego nie zamokła od niego podłoga.
— Dlaczego opowiedziałeś Siergiejowi o naszej misji? — Zadane pytanie długo czekało na wypowiedzenie na głos. Całe dziewięć godzin i kilkanaście minut. — Nawet w biurze nie powiedziałeś, gdzie jedziesz.
— To proste. — Wyjaśnienie, a raczej jego brak, wcale nie przypadło Dmitrijowi do gustu, bo nijak nie potrafił się domyślić niczego.
— Oświeć mnie, bo błądzę w ciemnościach — stwierdził w końcu, mając dość domysłów. Możliwości było wiele, a po Aleksandrze można było spodziewać się niemal wszystkiego.  Utwierdził się w tym przekonaniu, gdy tydzień po ich pierwszym spotkaniu zobaczył go włamującego się do mieszkania przez balkon. Do dziś nie mieściło mu się w głowie, jak mógł po prostu wybić okno, wejść do środka i wyciągnąć za fraki zszokowanego właściciela.
— Po prostu mu ufam. Co więcej, wiem, że może pomóc. — Dmitrij spojrzał na Aleksandra wielkimi oczyma. Nie spodziewał się tak otwartego wyznania. Jak długo znał starszego od siebie anioła, tak nigdy nie słyszał, żeby powiedział o kimkolwiek cokolwiek w duchu tego, co właśnie usłyszał. — Poza tym niewiele z tego, co dzieje się w tym mieście, umyka uwadze Siergieja. Nie wiemy, co się stanie, jak to się stanie ani czy coś stanie się w ogóle. Wypada mieć kogoś, kto przypilnuje terenu i rzuci okiem na nadnaturalne sprawy.
— Ale przecież co mogłoby się nieoczekiwanego stać? — Dmitrij poczuł się bardzo głupio, kiedy Aleksandr spojrzał na niego spod uniesionych brwi. Przekaz był jasny: Nie załamuj mnie.
— Naprawdę myślisz, że piekło się tym nie zainteresuje? Dmitrij, rusz głową, bo za niedługo dasz się wykiwać noworodkowi.
— Co ma piekło do Planu czy scenariuszy?
— Muszę powiedzieć Jurijowi, jak kiepskie są szkolenia i kursy dla nowych...  Zero z was potem pożytku. Nigdy nie przyszło ci do głowy w ciągu tych czterdziestu lat, że nie tylko my kontrolujemy życie śmiertelników? Nigdy nie słyszałeś o Stabilizacji? Co ty robisz w swoim dziale? Siedzisz i ładnie wyglądasz, czy może ktoś cię w bańce zamyka?
— Jak to co robię? — Dmitrij zmarszczył brwi. — Nadzoruje wcielanie planu i podłączaniu do niego śmiertelników. Co innego mógłbym robić?
Wyraźnie było widać, że Aleksandr chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
— Braki w edukacji mnie przerażają — powiedział w końcu. — Serio nie wychylasz nosa poza wyznaczoną robotę? Nie interesujesz się resztą?
— Przecież do piekła należy tylko pilnowanie grzeszników — wypalił Dmitrij. Tak go w końcu uczono.
— Nie, nie tylko, matole. Bez piekła sypnęłoby się dużo więcej, niż myślisz. — Aleksandr czuł narastający ból głowy. Jak ktoś mógł dopuścić do pracy kogoś tak nieświadomego otaczających go zasad? Niewiedza Dmitrija przypominała mu etap produkcyjny w fabryce. Maszyna do przylepiania naklejek też nie była świadoma, że obok niej może znajdować się inne urządzenie wykonujące inną, jednak tak samo ważną, pracę. — Rusz głową. Przecież scenariusze nie kontrolują wszystkiego, zostają inne rzeczy do ustalenia. — Zmarszczone brwi młodszego anioła podpowiedziały mu, że zupełnie nie łapie, o co może chodzić. — Na świecie musi pojawić się zrównoważona ilość ludzi dobrych czy złych. Oczywiście, nikt nie jest jednoznacznie zły lub dobry, więc bierze się pod uwagę przewagę uczynków. Ani niebo, ani piekło nie może być przepełnione. Do tego służy coś takiego jak Stabilizacja i tym właśnie zajmuje się piekło.
Dmitrij powoli radził sobie z przyswajaniem nowych informacji o tak ważnych sprawach. Dopiero po chwili w jego głowie pojawiło się kilka nowych pytań.
— Czemu dusz w niebie i w piekle musi być mniej więcej po równo?
— Ich energia.
— Chcesz powiedzieć, że wymiary mogłyby się przekipnąć lub ich konstrukcja mogłaby się zmienić?
— Dokładnie. Tak trudno myśleć?
— Ale przecież wymiary są stałe!
— Wszystko można zachwiać, Dima, wszystko.
Dmitrij usiadł na łóżku obok Aleksandra i oparłszy głowę na dłoniach, wbił wzrok w ścianę. Musiał to przemyśleć. Nadal nie potrafił dojść do tego, w jaki sposób demony zajmujące się Stabilizacją mogłyby mieć interesy w sprawie z pomieszanymi scenariuszami.



Po tym jak Alan niemal wybiegł ze sklepu, Fiodor zapłacił kasjerce, nie chcąc robić problemów z odstawianiem towarów na miejsce. Czuł na sobie współczujące spojrzenia stojących w kolejce oraz obsługującej go dziewczyny i nie było mu z tym dobrze. Mimo pozornego spokoju widniejącego na twarzy, w środku umysłu szalało tornado emocji wraz z kłębiącymi się jak burzowe chmury myślami. Chłodny powiew, który uderzył w jego twarz, kiedy wyszedł na zewnątrz, nie pomógł ani trochę rozjaśnić niczego.
Złość i zmęczenie opanowały go do reszty. Co znów zrobił źle? Po czyjej stronie leżała wina? Coś w nim przekręciło się i wreszcie postanowił, że czas wziąć sprawy w swoje ręce. Jednocześnie wydawało mu się, że jest zbyt późno na przejęcie inicjatywy. Nie miał pojęcia, jak mógłby naprawić ich relacje, bo nie widział wielu opcji. Znalezienie jedynego słusznego wyjścia jawiło mu się jako niemożliwe, bo rezultaty jego krótkich rozmyślań nie przedstawiały się jednoznacznie. Niestety, rozwiązanie zdecydowanie nie mogło być zbiorem — takie sprawy miały mało związku z matematyką.
Próbował iść na kompromisy, które ostatecznie porzucił na rzecz podporządkowania. Dał wleźć sobie na głowę i ustanowić dyktaturę. Rzecz w tym, że wszystko miało swoje granice. Nawet cierpliwość i pobożne życzenia Fiodora.
Droga do mieszkania minęła mu bardzo szybko. Za szybko jak na tak długi dystans. Dłonie skostniały mu z zimna, trzęsły się, kiedy otwierał kluczem drzwi. Trafił w dziurkę dopiero za czwartym razem. Zamknął za sobą, rzucił reklamówkę i torbę pod ścianę, zdjął buty i ruszył prosto do małego salonu, gdzie opadł ciężko na starą, brązową, wysiedzianą kanapę. Nie kłopotał się nawet zapalaniem światła, na razie go nie potrzebował. Miał ochotę iść spać i zacząć działać rano, jednak dobrze wiedział, że notatki od Clarie wymagały przepisania i przeanalizowania. Nie powinien tego odkładać, tak jak zostawiać niepozmywanych naczyń i nienakarmionego kota.
Nie wiedział, ile czasu minęło, zanim usłyszał Bałałajkę. Podłoga przy drzwiach skrzypnęła, kiedy przechodziła, a niedługo potem kanapa ugięła się pod ciężarem dużej kotki. Puszyste futro otarło się przelotnie o jego dłoń, aż w końcu Bałałajka zwinęła się w kłębek obok uda. Przynajmniej kot chciał być gdzieś blisko niego. Trochę zatęsknił za Alanem, ich przytulaniem się na kanapie i oglądaniem filmów, ale zaraz potem przypomniał sobie wymierzony policzek i stwierdził, że woli jednak Bałałajkę. Mimo że była inteligentną kotką i miewała swoje humory, nigdy go nie podrapała ani nie ugryzła. Potrafiła nie pokazywać się przez cały dzień, ale koniec końców i tak wskakiwała na ich wąskie łóżko i emitowała zakłócenia mruczeniem. Może i chodziła swoimi ścieżkami, przywiązana była tylko do miejsca i regularnych posiłków, ale dzięki niej czuł się mniej samotny w pustym mieszkaniu. Przy Alanie wydawało mu się, że jest sam tak w ogóle, licząc Wielką Brytanię a nawet cały świat. Tak nie powinno być i dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Ubolewał na tym, jak wolno czasem potrafił myśleć.
Zebrał się w sobie i wstał z kanapy. Zapalił wysoką lampę stojącą obok niej i spojrzał na zegar z tarczą ze zdjęciem górskiego krajobrazu. Dwudziesta druga wybiła sześć minut wcześniej. Trzeba było zabrać się za notatki. Wyrzucając sobie, że nie zaczął ich przepisywać, gdy czekał na Alana, wrócił po torbę, wyciągnął zeszyt Clarie i swój oraz coś do pisania, usadowił się na powrót przy kanapie i zaczął pisać.
Jakiś czas potem literki skakały mu przed oczami, a dłoń odmawiała współpracy. Oczy piekły go jeszcze bardziej niż przedtem w bibliotece. Musiał jednak skończyć. Zamrugał, przyniósł sobie wodę w ramach przerwy i kontynuował. Takie proste zajęcie pozwoliło mu uspokoić myśli. Skupiając się na matematyce, myślał tylko o liczbach i nowych wiadomościach. Stanowiło to dobrą terapię. Działaniami rządziła logika, liczby były uporządkowane, a wszystko wynikało z czegoś innego. Miła odmiana dla uprzednich wydarzeń.
Skończył kilka minut przed północą i od razu położył się spać. Jak na złość, mimo zmęczenia, nie potrafił zasnąć. Kręcił się pod beżową kołdrą w różowo—pomarańczowe paski, przekręcał, odkrywał i przykrywał, a kiedy w końcu udało mu się przysnąć, obudziło go skrobanie w kuwecie. Zasnął z poduszką na głowie, uparcie przytrzymywaną przedramieniem.
Obudził się z planem w głowie, jednak działał jak robot. Mechanicznie wziął prysznic, nakarmił kota, zjadł pierwszą lepszą jadalną rzecz z lodówki, spakował zeszyty adekwatne do czekających go wykładów i ubrał się w miarę do siebie pasujące ubrania. Dopiero, gdy zamykał za sobą drzwi i schodził po klatce schodowej na dół, zorientował się, że zamierza zdać się na ślepy los.
Zawsze unikał odwiedzania Alana w mieszkaniu należącym do jego rodziców. Zwykle to on przychodził do niego i Fiodor nie miał nic przeciwko temu, bo doskonale wiedział, że nie był mile widziany gdziekolwiek w pobliżu McVinesa. Zgodnie z zasadą, że co złego, to nie z naszego domu, to właśnie Fiodora winiono za ponoć grzeszny związek między nimi. Jakby nie miał nic lepszego do roboty, niż przeciąganie na złą stronę mocy niewinnych owieczek. O ile Alana można było nazwać niewinnym. W każdym razie, nie zamierzał udawać się prosto do niego. Co to, to nie. Zdecydował, że jeśli los sprawi, iż się spotkają, wygarnie chłopakowi wszystko, co do tej pory się w nim zebrało. Zdecydowanie nie mógł powiedzieć, że było to odważne albo dobre rozwiązanie. Czuł, jakby odsuwał ostateczne decyzje na potem. W końcu istniała szansa, że się nie zobaczą, szczególnie, jeśli postara się unikać korytarzy, na których mogliby się spotkać.
Żadna z sił wyższych nie wykazała się łaskawością. Biorąc pod uwagę zupełny brak szczęścia, Fiodor mógł uznać za pewnik spotkanie Alana zaraz po znalezieniu się na terenie uczelni. Jakby tego było mało, nie był sam. Jego starszy brat Ian robił wrażenie ochroniarza, choć w praktyce pracował w magazynie sklepu wózkiem widłowym i jedyne, co robił, to przewożenie palet z miejsca na miejsce. Nie zmieniało to faktu, że prezentował się okazale dzięki regularnym wizytom na siłowni. W porównaniu do niego Fiodor wyglądał jak wiotka trzcina. Pocieszały go tylko słowa jednego z filozofów o uginającej się trzcinie i złamanym dębie... a przynajmniej tak jakoś to szło.
Resztki odwagi uciekły gdzie pieprz rośnie, kiedy rodzeństwo spojrzało prosto na niego. Triumfalny i mściwy wzrok Alana nie pocieszał ani nie obiecywał niczego dobrego. Nie wiedział jeszcze tylko, co to znaczy.
Gdy Ian w mgnieniu oka znalazł się tuż przed nim, zaczął się powoli uświadamiać sobie, że mógł brać nogi za pas w momencie, w którym istniała taka możliwość.
— Strach obleciał, pedale? — Fiodor skłamałby, gdyby powiedział, że miał dobre stosunki z bratem Alana. Nienawidził go bardziej niż ich rodzice. — I co? Łyso teraz? Alan wreszcie przejrzał na oczy i znormalniał. Nie chcę cię widzieć w jego pobliżu. Na kilometr masz go obchodzić. A jak zobaczę, że próbujesz z nim rozmawiać, to spuszczę ci taki wpierdol, że ci się całego tego pedalenia odechce. Zapamiętało ścierwo?
Fiodor nie zdążył zrobić nic, żeby się obronić. Mocny cios pięścią w brzuch a potem w twarz sprawiły, że z trudem utrzymał się na nogach. Miał wrażenie, iż zaraz wypluje żołądek. Przed oczami pojawiły się mroczki, a miejsca uderzeń pulsowały tępym bólem.
Cudem odsunął się przed lewym sierpowym wymierzonym w podbródek, ale nie uniknął mocnego pchnięcia. Szczęście błysnęło do niego, kiedy udało mu się nie wpaść w ozdobne krzaki.
Dziękował, że jednak może świat go kocha, gdy ktoś zaczął krzyczeć, a inne osoby odciągnęły Iana, grożąc policją. Wypluł coś, co zbierało mu się w ustach i ze zdziwieniem stwierdził, że krwawi.
— Theo, żyjesz?! — Rozpoznał głos Clarie i spostrzegł, że podtrzymuje go ona, by nie upadł. Jakaś nieznana mu dziewczyna podała paczkę wilgotnych chusteczek. Wziął je drżącą dłonią. Musiał wyglądać okropnie. Skupił się, co o dziwo wymagało dużo wysiłku, i rozejrzał się. Alan gdzieś zniknął, Iana blokowali Andrew z Thomasem i innym mężczyzną, którego Fiodor nie znał.
Wydawało mu się, że przeskoczył w czasie, bo nagle siedział na ławce i wycierał pokrwawioną twarz chusteczkami, patrząc do małego lusterka wziętego z nie wiadomo skąd.
— Na szczęście nie złamał ci nosa. Stary, upierdol go na policji. — Thomas siedział obok niego i przyglądał mu się badawczo.
— Nie, raczej nie. — O dziwo głos miał pewny i zdecydowany. Zaczynał coraz trzeźwiej myśleć. Twarz nie bolała tak bardzo jak brzuch. Odetchnął głęboko. Zdaje się, że żebra miał całe. Ból nie przypominał tego, który czuł, gdy złamał rękę.
— Co za dupek! — Clarie wyjęła mu chusteczkę z dłoni i podniósłszy mu podbródek, zaczęła doczyszczać pozostałości. — O co mu w ogóle chodziło?
— Jak nie wiesz, o co chodziło, to chodziło o chłopaka Theo — odpowiedział jej niewyraźnie Andrew z ustami pełnymi chipsów.
— Byłego — dodał Fiodor, czując się w obowiązku odezwać. Może i był obolały, ale nie umywało się to do mocnego ucisku w sercu. Z trudem przeszło mu to przez myśl, ale Alan zasługiwał na nazwanie podłym chujem.
— Biedny człowieku... Robimy sobie dziś wolne? — zapytał Thomas i Fiodor zgodził się bez namysłu. Nie miał nastroju na wykłady, nie potrafiłby się na nich skupić. Dzień w towarzystwie trójki znajomych zadziałał dużo lepiej i choć Thomas, Clarie i Andrew nie znali się nawzajem tak dobrze, jak Fiodor znał każdego z nich z osobna, dogadywali się niespodziewanie dobrze.
Chociaż udało się mu uśmiechnąć kilka razy, a nawet roześmiać, kiedy został sam w swoim mieszkaniu, nie licząc schowanej gdzieś Bałałajki, zachciało mu się płakać. Nigdy nie zawiódł się na kimś tak bardzo. Nawet jego rodzice nie rozczarowali go w taki sposób, gdy oświadczyli, że nie popierają kierunku studiów, jaki wybrał, i że będzie musiał radzić sobie sam.
Potrzebował zmiany, odpoczynku od tego chorego kraju z podłymi ludźmi. Chciał pojechać gdzieś daleko, zmienić otoczenie i dojść do siebie. Świadomość, że pewnie każdy na uniwersytecie będzie wiedział o Ianie i Alanie, nie polepszała sytuacji. Nie zdziwiłoby go, gdyby spotkał się z samymi współczującymi spojrzeniami i to bardziej natarczywymi niż te z powodu słynnej niezdarności oraz pecha.
Sięgnął po telefon i wykręcił znany mu na pamięć numer. Automat zakomunikował połączenie międzynarodowe, a po kilku sygnałach osoba po drugiej stronie podniosła słuchawkę.
— Cześć, mamo. Wracam do domu, dokończę studia w Archangielsku... — zaczął, a rozmowa sama pociągnęła się dalej. Był wdzięczny, że nie zapytała dlaczego.



JiHyun przeglądał w Internecie terminy i ceny lotów. Właściwie nie musiał tego robić, bo nic nie przeszkadzało mu w wylocie chociażby następnego dnia. Do tej pory nie podjął studiów w Korei, nie wszedł w związek ani nie zaczął prowadzić żadnego biznesu, co dawało swobodę, z której nie zamierzał rezygnować.
Niecałą godzinę wcześniej skończył przelewać pieniądze z karty podarowanej mu przez ojca na konto założone przez niego rano. Doskonale wiedział, że jego finanse nie są kontrolowane, ale wolał zacząć się powoli odcinać od tego, co mogłoby łączyć go z ojcem czy rodzinnym domem. Tuż przed wyjazdem zamierzał wyczyścić także konta sióstr. Musiał tylko wymyślić jak to zrobić, ponieważ nie miał żadnego dostępu do ich pieniędzy.
Plan samego uniknięcia wyjazdu do Japonii został ułożony w całości i dopracowywany w chwili realizacji poszczególnych punktów. Pozostawało kupić dwa bilety — jeden do Japonii, najlepiej na samolot drogiej firmy i przelot pierwszą klasą, a drugi do Rosji na lot tanimi liniami, którymi żaden członek rodziny JiHyuna w życiu by nie poleciał.
Wiedział, że prędzej czy później bilet do Japonii będzie musiał pokazać. Chociażby po to, żeby matka przekonała się, czy powiedział jej o dobrej dacie i czasie wylotu. Na więcej niż sto procent zostanie odwieziony na lotnisko i pożegnany przy bramkach. Rzecz w tym, że nie istniała szansa, by skontrolować bieg wydarzeń, kiedy już przez nie przejdzie. Na to właśnie czekał. Nic nie będzie mu przeszkadzało zająć miejsce w klasie ekonomicznej i polecieć tam, dokąd ciągnęło go coś, czego nie potrafił zidentyfikować.
Zerknął na kalendarz i zdecydował, że może lecieć za dwa dni. Czterdzieści osiem godzin z drobnymi stanowiło wystarczającą ilość czasu, by uprzedzić wuja o rzekomym przyjeździe, a nawet zorganizować trochę więcej funduszy czy chociażby pomyśleć o tym, co robić w Rosji.
Zostawało tylko wybrać miasto. Moskwa? Nie była atrakcyjna. Kojarzyła mu się z matką i ojcem. Nigdy nie wiedział i nikt go nie oświecił, czemu przyszedł na świat w moskiewskim szpitalu zamiast w Seulu jak jego siostry. Mógł zrzucić to na fanaberię rodziców, co wcale nie zakrawało na niemożliwe, bo zachcianki pani Choi realizowano bez wyjątku. Przelotw dziewiątym miesiącu ciąży, by uczestniczyć chociażby w premierze opery, nie wydawał się tak problematyczny, jak znalezienie sposobu na udekorowanie sypialni w sposób zadowalający matkę JiHyuna.
Władywostok leżał za blisko, fotografie Jużnosachalińska nie zachwycały, a o Petersburgu słyszał wiele, jednak nic go w nim nie zainteresowało. W końcu natrafił na Archangielsk. Dość duże miasto, studenckie, no i wystarczająco daleko od domu. Przejrzał kilka zdjęć wyszukanych w Google Grafika. Nie wyglądało wcale tak źle... Zmarszczył brwi i zapytał sam siebie w duchu, co szkodzi wybrać ten Archangielsk. W końcu nic nie wadziło mu przenieść się gdzieś indziej, jeśli mu się nie spodoba.
Kilka kliknięć potem kupił bilet do Tokio i Archangielska.



Aleksandr zdążył doczytać książkę i nabrać ochoty na drzemkę, kiedy Dmitrij bez słowa wyszedł do łazienki. Nie odezwał się od czasu ich rozmowy, więc miał wrażenie, że cały ten czas przetwarzał nowe dane. Jakim cudem niektóre anioły mogły bywać aż tak ograniczone? Dlaczego nie widziały nic poza czubkiem własnego nosa i nie robiły nic oprócz wyznaczonej pracy? Właśnie z tego powodu zdecydowanie wolał inne towarzystwo niż większości tych, z którymi pracował na co dzień. Anioły z jego otoczenia były młode i głupie. Widział to on, widział to Jurij. Nic nie mogli z tym zrobić.
Ledwie zdążył przymknąć oczy, gdy ktoś zapukał energicznie do drzwi, chociaż załomotał byłoby lepszym określeniem. Niechętnie podniósł się na nogi i zmusił się do otworzenia i sprawdzenia, kogo licho przyniosło. Pożałował tego w chwili, w której zobaczył, kto stał na korytarzu.
Właściciela rudych loków i piegowatej twarzy nie dało się pomylić z nikim. Siewastian. Najbardziej upierdliwy i zarazem godny zaufania diabeł, jakiego udało mu się kiedykolwiek poznać. Przyjaźnili się taki szmat czasu, że żaden z nich nie pamiętał już początku znajomości ani momentu, w którym spostrzegli, że znają się jak łyse konie i polegali na sobie bez zwątpienia.
—Saszka, druhu, lata się nie widzieliśmy!
— Pół roku — sprecyzował Aleksander. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale został złapany w niedźwiedzi uścisk, który na chwilę pozbawił go powietrza. Poklepał Siewastiana po plecach, co poskutkowało i odzyskał wolność.
— To wystarczająco długo, no. I co, stęskniłeś się?
— Nie. Właściwie myślałem, że mam już od ciebie spokój...
Siewastian wyszczerzył swoje przypominające kły bielutkie zęby w uśmiechu.
— Ja za tobą też. — Po tych słowach bez pardonu przepchnął się obok Aleksandra i wszedł do pokoju, rozglądając się z ciekawości. Nie było na co patrzeć. Jasne ściany w bliżej nieokreślonym kolorze prezentowały się dobrze, ale duża i stara szafa, kołyszący się stół i cztery twarde krzesła oraz dwa łóżka sprawiały marne wrażenie.
Siewastian nie zdążył usiąść na łóżku, kiedy otworzyły się drzwi łazienki i wyszedł z niej Dmitrij. Zmierzył przybysza wzrokiem, po czym spojrzał pytająco na Aleksandra, który wzruszył ramionami.
— Słyszałem, że macie gównianą sprawę. — Diabeł nie przejmował się Dmitrijem. — Kiedy usłyszałem od Iwana, że prawdopodobnie będziesz musiał się w tym babrać, przekonałem go, żeby mnie puścił jako reprezentanta naszych interesów. Masz pojęcie, jak bardzo mi się nudziło? — zapytał z wyrzutem. — Od czasu naszego zawieszenia nie dają mi nic zrobić samemu, no. A wiesz, co Iwan wymyślił za karę?! Przydzielił mi ucznia, którego mam nadzorować. Ucznia! Mi! Zostawiłem go gdzieś na mieście, jak się zgubi, to mnie znajdzie, ale wiesz ty co? Mi? Ucznia? Czy ktoś w ogóle bierze pod uwagę, że to szczyt debilizmu? Jestem zajętym diabłem, no!
— Obawiam się, że mało to Iwana obchodzi... — stwierdził Aleksandr rzeczowym tonem. Znając Iwana, z premedytacją wybrał najbardziej irytującego młodzika, jakiego tylko mógł znaleźć. — Siewa, ile w ogóle ten twój młody ma lat?
— Dwa! To jak... jak noworodek! Niby wygląda na jakieś dwadzieścia i jest w miarę kumaty, ale przecież on nawet chyba nie przywykł do myśli, że trafił do piekła!
— Bywa, gówniane sytuacje się zdarzają.
— Saszka, już wolałbym znów babrać się przy sądach zamiast uczyć kogokolwiek czegokolwiek.
Dmitrij przypatrywał się rozmowie z niedowierzaniem i miał wrażenie, że jego usta są nieelegancko rozdziawione. Na szczęście było to tylko wrażenie, bo nie miał zamiaru się wygłupić. Czy mu się tylko wydawało, czy Aleksandr prowadził pogawędkę z diabłem, jakby było to coś tak naturalnego, jak oddychanie? Co więcej — wydawali się znać od dłuższego czasu, a nawet przyjaźnić, jeśli ktoś chciałby większej precyzji.
Przecież każdy szanujący się anioł powinien się wzdrygać na myśl o przebywaniu w jednym pomieszczeniu z diabłem dłużej niż to konieczne. To było wpisane w ich obowiązki! A tu Aleksandr rozmawia z jednym z szatanów, jakby nigdy nic. Wydawało mu się nawet, że z większym entuzjazmem niż z większością aniołów w ich urzędach.
— Saszka — syknął, nie mogąc się powstrzymać. — Co ten diabeł tutaj robi?
— Siedzi. — Ton odpowiedzi sugerował, że była to rzecz należąca do rodzaju oczywistych.
— Tylko bez takich mi tu.
— Jeśli ci to przeszkadza, możesz wyjść.
Czując narastającą złość, Dmitrij usiadł na swoim łóżku. Czekała go poważna rozmowa z Aleksandrem i nie zamierzał puścić mu tego płazem. Nikt nie będzie sprowadzał takich oślizgłych kreatur do miejsca, w którym się zatrzymywał. W końcu, kto wie, co ten diabeł miał za uszami.
Chociaż z drugiej strony... Co za uszami miał Aleksander? Cholera by wzięła całą tę tajemniczość, ale niestety najwidoczniej złego diabli brać nie chcieli. A szkoda.
— To ten z Urzędu Wcielania? — Siewastian zapytał tak, jakby Dmitrija nie było w pokoju, a kiedy Aleksandr skinął głową, zwrócił się bezpośrednio do niego:
— Szatan Siewastian do usług.
— Dmitrij. — Krótkie burknięcie nawet nie sprawiało pozorów kulturalności.
— Czy on ma PSM jak Jurij?
— Czy ja wiem? Nie zdziwiłbym się.
— Ale nie zacznie pluć jadem?
— Raczej nie...
— Odwalcie się.
— Chciałbyś. — Zadziwiająco zgodna odpowiedź Siewastiana i Aleksandra nie pozostawiała żadnych wątpliwości, ta misja nie miała być spokojna.



2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe opowiadanie, już nie mogę się doczekać na kolejną część :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa i wciągająca historia. Z każdym słowem ma się ochotę na więcej :D

    OdpowiedzUsuń