Jihyun rozejrzał się dookoła z żywym zainteresowaniem.
Zewsząd otaczał go tłum. Jego uszy
atakowane były rosyjskim jak atrakcyjna blondynka na plaży w środku lata męskim
wzrokiem — ze wschodu, zachodu, północy i południa. Aż nie potrafił się
nacieszyć widokiem cyrylicy i świadomością dalekiej odległości od Korei. Tyle
do odkrycia! Tyle do zobaczenia i do przeżycia!
Jakiekolwiek wątpliwości zniknęły, kiedy zobaczył
przed sobą ogrom możliwości. Nigdy w życiu nie czuł się tak wolny. Nie, kiedy
na każde wakacje ciągnęły się za nim siostry bez lub z matką, która nie
spuszczała go z oka ani na chwilę i ciągle przypominała o obowiązku godnego
prezentowania się przed jej znajomymi. Momentami nienawidził wszystkich tych
bogatych biznesmenów i ich dzieci. Jak na perspektywy, rozciągające się przed
nimi dzięki wielu zerom na kontach, byli uwięzieni w ograniczeniach nakładanych
przez ich własne umysły. Z drugiej
strony wszyscy nauczyciele zawsze mu powtarzali, że upośledzonych trzeba
traktować z szacunkiem.
Spojrzał na swoje walizki i westchnąwszy zaczął
ciągnąć je ku wyjściu z lotniska. Im bardziej zbliżał się do drzwi, tym więcej
osób w ciepłych czapkach, szalikach i kurtkach zauważał. Jego płaszcz nie był
na tyle gruby, żeby jakkolwiek grzał czy chronił przed wiatrem, a wszystko, co
cieplejsze tkwiło pewnie prawem złośliwości rzeczy martwych na samym dole
jednej z walizek. Miał złe przeczucia, które sprawdziły się, kiedy podmuch
zimnego wiatru uderzył w jego twarz. Zniesmaczony szedł szybciej i szybciej ku
postojowi, aż w końcu podbiegł truchtem do najbliższego samochodu wyglądającego
paskudnie. Rdza zżerała powoli przednie drzwi otworzone przez niego na siłę
szarpnięciem, a poobdzierane siedzenie było czymś porządnie poplamione.
Taksówkarz zmierzył go poirytowanym wzrokiem.
Wyglądał, jakby dopiero obudził się z drzemki, z której wcale nie miał ochoty
się budzić. Jego twarz była poznaczona przez głębokie zmarszczki. Szara skóra
wyglądała chorobliwie, a przekrwione oczy nie sprawiały lepszego wrażenia. Ji
Hyun miał ochotę uciec i to natychmiast, ale zamiast tego łamanym rosyjskim
zapytał o kurs do jakiegoś w miarę taniego hotelu. Nie wiedział, co sądzić o
cenie podanej przez kierowcę, więc zgodził się od razu, a wkrótce potem jechał
ulicami Archangielska i przyglądał się wszystkiemu w niemym zachwycie. Wszystko
było takie inne, takie ciekawe. Ulice, okna, sklepy, chodniki, latarnie, ludzie
i park. Dokładnie wszystko. Pochłonęło go tak niesamowicie, że nawet nie
zauważył, kiedy taksówka zatrzymała się, a mężczyzna spojrzał na niego
wyczekująco i postukał w licznik kilometrów. Jihyun odliczył pieniądze z małym
napiwkiem i z radością wyciągnął obie walizki z bagażnika. Bez oglądania się na
Rosjanina pociągnął je w kierunku wejścia do hotelu.
Nagły huk sprawił, że przestraszony puścił rączkę
jednej z walizek. W tamtej chwili nie zdawał sobie sprawy z tego, iż był to
jego szczęśliwy dzień, ale uświadomił to sobie, kiedy sekundy potem z głuchym
odgłosem w chodnik uderzyło coś dużego, ciężkiego i ciemnego w asystencie
szkła, które rozprysło się wokoło. Zamrugał. Długie spodnie uchroniły jego
nogi, jednak z rosnącym przerażeniem odnotował, że jedna strużka krwi spływa po
jego podbródku na szyję, a druga z jego dłoni na rączkę walizki.
Nie tylko on krwawił.
Ciemna plama zaczynała zajmować coraz więcej
miejsca na chodniku i niemal podpłynęła pod jego stopy. Przeniósł wzrok ze
swojej dłoni na chodnik, na plamę, a potem na to, co najwidoczniej wypadło z
okna.
Zwymiotował niemal natychmiast. Szybki refleks
pozwolił mu ochronić swoje rzeczy przed zbrudzeniem, kiedy mdłości spowodowały,
że musiał podeprzeć się o rosnące przy parkingu drzewo. Był niemal pewny, że
zobaczył kręgosłup, porozrzucane między szkłem zęby i zawartość zmiażdżonej
czaszki niecałe sześć metrów przed nim. Gdyby podszedł bliżej, szkło mogłoby
powbijać się w niego jak igły w poduszkę. Na samą myśl o tym zrobiło się mu
słabo. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, a kolana ugięły się pod nim i
nastała cisza.
Narastające poirytowanie spowodowane niczym
konkretnym dawało się w znaki coraz bardziej.
Dlaczego w ogóle tutaj siedziała? Myśl zabrzmiała
bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Nie miała ochoty siedzieć, ale nie
chciała także wstawać. Nie poruszyła się ani o minimetr. Dalej trwała jak żywy
posąg z biologicznego tworzywa przed wielkim oknem od podłogi po sufit, przy
długim stole, na wysokim stołku, a chwila też trwała. Trwały tak obie.
Zsynchronizowane, zlepione, w milczącym, siostrzanym porozumieniu. Na przekór
temu, co za szybą. Temu, co wydawało się pędzić i to pokracznie, dziwacznie.
Dużo, dużo szybciej.
Jak dwa oddzielne czasy. Ten przed i ten za.
Szklana ściana jako mur, okno, judasz w drzwiach. Tyle że obraz zamiast
wykrzywić się, przyśpieszał jak przewijany, kiepski film. Aż robiło się
niedobrze.
Za nią też był świat. Inny, może ciekawszy, może
nie do końca. Świat dźwięku i zapachu, własnej wyobraźni płodzącej możliwe
wydarzenia i obrazy, dopasowującej głosy do całkiem możliwych ciał w całkiem
możliwych pozycjach. Możliwości kształtowały się powoli, spokojnie, bez
pośpiechu. Obejmowały wszystko i szczegół jednocześnie. To, co zainteresowało i
to, co wykańczało scenę. Skupiały się i rozpraszały, formowały na nowo lub
znikały w ogóle, kiedy skupiała się na czymś wystarczająco, by przestać zwracać
uwagę na dźwięki. Jak teraz, kiedy zepchnięta ze stołu zmięta ulotka spadła i
posunęła się z podmuchem wiatru, by zniknąć za drugim stolikiem na prawo po
drugiej stronie szyby. Skrzywiła się mimowolnie. Chociaż tym razem nawet go nie
usłyszała, nie lubiła szeleszczenia papieru. Na szczęście za nią nic nie
szeleściło.
Chwila nadal trwała, a ona wraz z nią — nieruchome.
Tymczasem chwil za szkłem minęło i wiele więcej. Patrzyła na to z jakimś
masochistycznym zainteresowaniem i obrzydzeniem. Pośpiech eliminował
wyobraźnię. Mogłaby parować ona zamiast wody z betonowych kafelek i unosić się
wysoko, aż w końcu nie pozostałoby jej na ulicy prawie w ogóle.
Błysk, kroki, kroki, kroki, ruch ręką, ruch torby,
trucht, kolejny błysk, ostre kolory mieszające się z czernią i szarościami,
poruszanie niemych warg w kilku tracących się między tłumem słowach. Jeden,
wielki, chaotyczny bezsens. Tysiące przekazów odbijających się od szyby jak
groch od ściany i zostających gdzieś w odgrodzonym płotkiem od ulicy ogródku
kawiarni.
A chwila trwała nadal, ona trwała zawieszona między
chaosem a możliwościami, z głośników słychać było wolny jazz, parasol na
ogródku leniwie poruszał się na wietrze.
Poirytowanie rosło, ale nie z powodu wręcz chorego
chaosu lub niekończących się możliwości za plecami. Nie z powodu trwania w
bańce spokoju i kontemplacji. Mnożące się teorie zawsze można było sprawdzić
ruchem tułowia i głowy, a chaos odepchnąć zamknięciem oczu.
Miała czas i nie miała go jednocześnie, ale gorąco
wierzyła, że nie goni on zmian. Nie lubiła ich w ten sposób, kiedy stawały się
nieprzewidywalne, szybkie i pojawiały się znikąd. Wybory powinny być rozważane.
Szurnięcie krzesła po prawej i trwanie zostało
zagrożone, a bańka spokoju wydawała się na lada chwila być gotowa, by pęknąć.
Otwarcie drzwi na ogródek przewidziane sekundę
przed faktem, gdy kątem oka został dostrzeżony ruch.
Podmuch wiatru, głos ulicznego grajka i dźwięk jego
gitary, odgłosy pośpiesznych kroków. Niemal namacalne parowanie możliwości i to
tak błyskawiczne, że powietrze mogłoby zafalować jak w upalny dzień.
Zamknęła oczy. Drzwi trzasnęły o framugę. Gdzieś z
tyłu z głośników nadal płynął jazz.
Chwila ruszyła, ona też nie trwała już w bezruchu.
Kawa się skończyła, więc należało już zweryfikować teorie.
Obcasy Anny stukały miarowo, kiedy wyszła z
kawiarni z aktówką w dłoni i skierowała się ku drzwiom, przy których wisiała tabliczka ORGANIZACJA OBRONY PRAW ŚWINEK
MORSKICH oddział w Archangielsku. Miała nadzieję, że zastanie jeszcze
Siergieja. A jeśli nie, to przynajmniej kogoś kompetentnego. Na samą myśl o
wymuszonej na niej obietnicy jej usta zacisnęły się w wąską linię, brwi
zmarszczyły się, a oczy zwęziły. Anna zdecydowanie nie była ukontentowana.
Aleksandr może jeszcze nie był w kropce, ale nie
miał pomysłu. Co dalej? Jak na razie siedział w jednym pokoju hotelowym z dwoma
diabłami, z czego jednym podczas szkolenia, obrażonym na połowę świata aniołem,
przerażonym człowiekiem, śpiącą alkoholiczką i rudym kociskiem sztuk jeden. Już
mieli problem ze znalezieniem sobie miejsca. Ciężko też było rozmawiać o
czymkolwiek przy śmiertelniku, który wyglądał jakby zaraz miał zejść z tego
świata, gdy tylko ktoś wspomniał jego imię. Dodatkowo odór alkoholu i niemytego
ciała stawał się powoli nie do zniesienia.
Że też jemu życie musieli tak uprzykrzać i że też
to właśnie on musiał doprowadzać do porządku coś, co nie było winą jego, a
trzech idiotek, z których mózgów wyparowała informacja dotycząca przydatności
spinaczy do papierów lub zszywaczy w biurze zajmującym się tak istotnymi
dokumentami. A żeby je szlag trafił. I Jurij opluł i zbluzgał. I wysłał na
katorgę przy sądzeniu śmiertelników w zabitej dechami wiosce, gdzie nie dotarła
wiadomość o istnieniu elektryczności czy lakierów do paznokci.
— Trzeba pozbyć się Jefimiji — oświadczył nagle
Dmitrij, którego narzekania i jęczenie zaczynały prowokować u Aleksandra chęć
trzepnięcia go przez łeb. Usatysfakcjonowałoby go także milczenie, ale to mogło
pozostać tylko pobożnym życzeniem niemającym prawa się spełnić ani teraz, ani
nigdy w przyszłości.
Fiodor
poderwał głowę w górę. Zbladł od razu, jakby spodziewał się, że ktoś da mu nóż
do ręki i każe poderżnąć gardło śpiącej. Co wcale nie było głupim pomysłem...
Jednak oczyma wyobraźni widział już wściekłą twarz Jurija wrzeszczącego coś o
karnych dziesięciu latach sądzenia dusz na jakimś wygwizdowie na zupełnym
odludziu.
— Wiesz, co powiedział Jurij — zaprotestował niechętnie.
— Czego oczy nie widzą, tego sercu nie będzie
żal... a Karinka nadal pracuje przy dokumentowaniu zgonów — podsunął Siewastian
z dobrodusznym uśmiechem. To z kolei sprawiło, że Fiodor wydawał się skurczyć
sam w sobie. O co mu chodziło, Aleksandr nie wiedział. Może miał jakieś fobie?
Był jakiś cofnięty? W końcu z takiego wymieszania Scenariuszy mogły wyjść różne
rzeczy.
— A może by tak pannę Jefimiję wrzucić pod
prysznic...? — zaproponował Lew, ale Dmitrij nie dał mu dokończyć myśli,
natychmiast wtrącając się w środek zdania.
— I powiedzieć, że utopiła się z powodu
bezsensowności istnienia, nieszczęśliwej miłości? Taki Werter dwa? Weltschmerz
i te sprawy?
— No chyba ty — podsumował Siewastian. — Prędzej
wątroba jej wysiądzie czy przedawkuje jakieś gówno niż wymyśli coś takiego w
przerwie między libacjami. Takie rzeczy to tylko dekadenci.
— Saszka, on znów to robi!
— Co? Myśli?
— Wymądrza się!
— Panie Dmitriju, pan Siewastian chciał tylko
pomóc...
— Pomóc, kurwa mać. Wymądrza się, diabelski pomiot
jeden od siedmiu boleści!
— Ja pierdolę... — Aleksandr przymknął na chwilę
oczy, a kiedy je otworzył, zdecydował się w końcu popchnąć sprawę do przodu. Nie
było sensu czekać aż Dmitrij lub Siewastian coś zaproponują. Oboje byli uparci
jak osły i zawzięci niczym krzyżowcy w swoich wyprawach. Jeszcze tego
brakowało, żeby przez pół godziny wyzywali się z wokabularzem dziwek spod burdelu.
— Ty. — Spojrzał na Fiodora, który zamarł natychmiast. — Weź ją i wrzuć pod
prysznic, a potem zamknij łazienkę na klucz. No ruchy, nie ma całego dnia.
Śmiertelnik wyglądał, jakby miał zemdleć tu i
teraz. Aleksander uniósł brew i ponaglająco kiwnął głową, wskazując drzwi do
łazienki. Wzbierała się w nim ciekawość, czy mężczyzna w ogóle podniesie śpiącą
kobietę. Szczerze w to wątpił, ale z sadystyczną wręcz uciechą obserwował jak
ten wstał, podszedł do niej, a potem opuścił ramiona ze zrezygnowaną miną.
Gdyby nie poirytowanie, wybuchnąłby śmiechem, ale Dmitrij pomocnie roześmiał
się wystarczająco głośno, żeby uszło za ich oboje. Siewastian niedługo potem
ruszył w jego ślady, a Lew wytrzeszczył komicznie oczy tak, iż wyglądał jak
wielka żaba.
Ta ciota faktycznie nie potrafiła jej podnieść.
Najpierw spróbował wsunąć rękę pod jej ramiona, ale odskoczył, kiedy Jefimija
uderzyła go na odlew ręką. Chyba nie należała do spokojnie śpiących osób. Potem
postanowił zabrać się od nóg i chwycić je tuż pod kolanami, ale kobieta
szarpnęła się tak mocno, że zachwiał się na nogach. Widocznie w dodatku do
niespokojnego snu, nie lubiła także, gdy się ją dotykało. W tej chwili nie był
to jednak problem Aleksandra.
Serafinowy wykonał jeszcze kilka podejść i niemal
każde z osobna powodowało coraz głośniejsze reakcje Siewastiana i Dmitrija,
któremu aż łzy naszły do oczu. Co prawda nie wyglądało na to, żeby miał zamiar
zgiąć się w pół, przykucnąć, a potem usiąść i w końcu położyć na ziemi
wstrząsany salwami śmiechu, ale Aleksandr dobrze wiedział, że i do tego już
blisko.
— Kurwa twoja zajebana mać. — Aleksandr spojrzał na
Serafinowego z nowym zainteresowaniem. Człowiek zaczynał nabierać pewności? Aż
tak stracił cierpliwość?
Wytrzeszczył oczy, a obok niego Dmitrij z impetem
usiadł na podłodze, kiedy nie mógł już się powstrzymać. Jefimija spadła z łóżka
i to nie samoistnie, a za sprawą jednego Fiodora Serafinowego, który z braku
pomysłów pociągnął ją mocno za kostkę i wyglądał na bardzo usatysfakcjonowanego
osiągniętym efektem, a w dodatku nic sobie nie robił z wierzgania i mamrotania
kobiety. Zamiast tego uparcie pociągnął ją ku łazience z zaciętym wyrazem
twarzy. Przy czym dwa razy musiał poprawić swój chwyt. Aleksandr nie mógł się
powstrzymać. Po prostu nie mógł. To wyglądało tak idiotycznie, tak komicznie,
tak absurdalnie, że kąciki jego ust wygięły się mimowolnie w górę, a on sam
parsknął śmiechem. I to nie szyderczym, nie złośliwym chichotem, a zamiast tego
najprawdziwszym i najszczerszym.
Pokój zamarł, a Aleksandr śmiał się dalej. Kiedy
zdołał się opanować i odetchnął głęboko, żeby wyrównać oddech, zaraz na przeciw
siebie zobaczył Dmitrija, któremu po prostu opadła szczęka. Z kretyńsko
rozdziawionymi ustami patrzył się na niego, jak na UFO albo nowy dekret o
sądzeniu dusz z dopiskiem o ulgach wśród kobiet w ciąży.
Siewastian zazwyczaj nie miał nic do nikogo i
niespecjalnie chciało mi się marnować siły i czas na robienie komukolwiek pod
górkę. Dmitrij był jednak wyjątkiem od tej reguły. Od chwili, gdy po raz
pierwszy otworzył swoje usta i wydostał się z nich rasistowski bełkot, był dla
niego jak naderwana skórka przy paznokciu. Z jednej strony denerwował samym
swoim istnieniem, a z drugiej aż kusiło, żeby nadrywać i męczyć bardziej i na
nic wizja większego zdenerwowania w odwecie.
Najbardziej Siewastiana drażniła nie niechęć do
innych długowiecznych istot czy nieznajomość faktycznego funkcjonowania świata,
a nikła wiedza Dmitrija o Aleksandrze. Kiedy partneruje się komuś przez kilka
dekad, zdecydowanie nie powinno się wyglądać na tak zaskoczonego i
zdezorientowanego przez śmiech. Lwu nikt dziwić się nie mógł. On poznał go
ledwo dwa dni wcześniej. Nawet człowiek Fiodor nie wyglądał tak idiotycznie,
jak anioł. Przez chwilę wyglądał jakby ktoś go zdzielił przez twarz, ale szybko
się otrząsnął i wciągnął powoli kobietę do łazienki, gdzie zostawił ją chyba na
podłodze i zamknął drzwi z usatysfakcjonowaną miną. Ale Dmitrij?
Owszem, Aleksandr wyglądał zupełnie inaczej, kiedy
się śmiał. Mniej poważnie, młodziej i bardziej beztrosko. Burzyła się sztywna
maska, która mogłaby ujść za odlany w porcelanie wyraz stoickiego spokoju. Takiego
Saszkę Siewastian uwielbiał, ale rozumiał, że Aleksandra mało co bawiło.
Musiało się to zmieścić w bardzo specyficznych kryteriach. Mimo to od czasu do
czasu się to zdarzało i nie mógł uwierzyć, że wciągu tylu tych lat, Dmitrij
nigdy nie zobaczył śmiejącego się Saszki. A wszystko na to wyglądało.
— Uważaj, bo ci mucha wleci — skomentował w końcu,
co zaowocowało brzydkim spojrzeniem anioła. — Albo coś większego. Gołąb na
przykład. Może nawet jakiś świetlisty, z aureolą. Jak ładnie poprosisz, to może
nawet będzie gadał. Dało się krzak nakłonić do mówienia, a gołąb mniejsze piwo.
— Strać się, pomiocie.
— Elokwentnie jak przystało na elitę anielskiej
biurokracji, purchawko opierzona. Nadal reflektujesz na gołębia? Bo zdaje się,
że i słoń mógłby się tam zmieścić. Ewentualnie twoje ego. — To była oficjalnie
najdłuższa wypowiedź Siewastiana skierowana do Dmitrija. Był z niej dumny. Może
nie prezentowała się równie dobrze, co wypowiedzi wykładowców na uniwersytecie
czy przemowy prezydenta, ale w jego mniemaniu jak na poziom odbiorcy
przedstawiała się niemal perfekcyjnie.
— Weź wyjdź, bo na nic się nie przydajesz. To bagno
to nasza sprawa. — Dmitrij wydawał się tracić cierpliwość i zamieniać się w
tykającą bombę. Zastanawiało go, ile zniszczenia mógł spowodować taki anioł.
Szczególnie, kiedy przechodził od śmiechu do wykrzywionej złością twarzy w
zaledwie kilka sekund. Może szalały mu hormony?
Siewastian uniósł brew, choć przez rude loki
opadające mu na czoło, zapewne i tak nikt tego nie widział. Powątpiewające
spojrzenie mówiło jednak wszystko, czego brew przekazać nie mogła.
— Panie przodem? — Nie mógł się powstrzymać od
prześmiewczego skłonienia głowy i wskazania niedbałym gestem drzwi Dmitrijowi.
Dmitrij wydał z siebie nieartykułowany dźwięk,
który wahał się pomiędzy rykiem zranionego łosia a warkotem psa. Zrobiło to wrażenie
tylko na człowieku i Lwie. Fiodor wcisnął się w kąt, a Lew zaalarmowany
spoglądał to na Dmitrija, to na Aleksandra, to na Siewastiana. Jasnym było, że
nie wiedział, co ma ze sobą zrobić i jak reagować.
— No jak baby... — Siewastian spojrzał na Aleksandra,
który patrzył się na nich z pobłażaniem. — Albo dzieci. Oboje możecie się
wynosić i na Florydę, ale nie ja tłumaczę się Iwanowi i nie ja mówię to
Jurijowi. I nie ja uspokajam dzieciaka Siewy, kiedy zacznie płakać. A jak człowiek
zejdzie ze strachu na zawał, nie wynoszę zwłok. Jefimiję zostawię tam, gdzie
leży. Słowo daję.
— Saszka... — zaczął, ale zdanie zostało mu
bezczelnie przerwane.
— Saszka! Nie stawiaj mnie na równi obok tego
pieprzonego diabła!
Siewastian niemal wywrócił oczami. Dmitrij i jego
opierzone ego byli łatwi do przewidzenia. Już prawie postanowił, że
odpowiadanie na to jest grą nie wartą świeczki, kiedy z ust anioła padły słowa,
które sprawiły, iż pięści mimowolnie zacisnęły się aż kłykcie pobielały, a
gdzieś w nim rozpalił się płomień czystej wściekłości.
— To brzmi, jakby on był tak samo ważny jak ja!
Gdyby od niego to zależało, anioł nie miałby już
przednich zębów.
Jak ta anielska kura śmiała insynuować, że jest dla
Aleksandra ważniejsza niż Siewastian?! Ta sama anielska kura, która nigdy nie
była świadkiem śmiechu Saszki? Która znała go nieporównywalnie krócej? Która
wiedziała o nim dosłownie nic?
Zerknął na Aleksandra, którego twarz nie wyrażała
zupełnie nic. Dla Siewastiana wyglądało na to, że próbował zrozumieć, o co
Dmitrijowi chodzi.
— Bije ci na łeb. Za dużo czasu spędzasz z Jurijem.
— Diabeł nie wiedział, czy czuć się urażonym wymijającą odpowiedzią, czy nie.
— To chyba tobie bije na łeb! Nie dość, że bratasz
się z piekłami, to jeszcze stawiasz ich wysłanników przed anielskimi
wysłannikami! Przede mną!
Siewastian zaczynał tracić cierpliwość, której
pokłady miał naprawdę spore. Co ten kretyn wygadywał? Czyżby był... zazdrosny o
Saszkę? O poświęcaną innym uwagę? Siewastiana aż ścisnęło w żołądku. Czyżby
rościł sobie prawa do Aleksandra?! Niedoczekanie jego.
— No przed tobą można postawić nawet kolonię glonów
ze stawu przy oczyszczalni ścieków — powiedział w końcu, nie mogąc się
powstrzymać.
— Nie wtrącaj się, szatanie.
— Będę.
— Nie będziesz!
— Będę — powtórzył się Siewastian. Tym razem
bardziej stanowczo. — To ty się odwal, bo jesteś męczący jak Jurij w trakcie
okresu — mówiąc to przesunął się bliżej ku Aleksandrowi, aż w końcu stał tuż
obok niego i położył rękę na jego ramieniu. — Zachowujesz się jakbyś w ogóle
miał coś do gadania.
— Kto ci pozwolił go dotykać?!
Czuł jak pod jego palcami spinają się mięśnie.
Aleksander był już poważnie poirytowany tą sprawą, ale Siewastian nie zamierzał
przestawać. Usadzenie Dmitrija raz na zawsze było konieczne.
— Mogę zrobić więcej. Wszystko dla audiencji.
— Tylko spróbuj!
— To patrz.
Szczerząc kły w szerokim uśmiechu, Siewastian z
dziką satysfakcją wypisaną na twarzy niemal dużymi literami chwycił wyższego od
niego o niecałe pół głowy Aleksandra za kark i energicznie pociągnął go w dół.
Jego usta niemalże z radością pochwyciły wargi Saszki w nie za grzecznym
pocałunku. Siewastian sto, Dmitrij zero.
— Ty dziwko!
Ledwo zarejestrował ruch kątem oka, a w
pomieszczeniu rozbrzmiał odgłos trzaskającego się szkła, a potem huk i chwilę
potem głuche uderzenie. Nawet nie
zarejestrował, kiedy Aleksandr i Lew się poruszli. Dosłyszał tylko pisk
Fiodora, który wydawał się mocno spóźniony.
— Panie Aleksandrze, pan Dmitrij nie będzie
zachwycony. — Głos Lwa wydawał się mieć w sobie bardzo małe pokłady
współczucia.
— To nie ja, to grawitacja.
No. Dłuuugo mnie tu nie było, ale w końcu udało się powrócić. Wińcie matury, wińcie moje lenistwo, złą pogodę czy moją pracę - albo wszystko z osobna, albo w ogromnej kupie. Ważne, że udało się coś naskrobać.
To ten teges... Chciałam Ci bardzo podziękować, przez ostatnie 10 minut hiperwentylowałam jak głupia, a rodzice chyba chcą mnie wysłać na jakieś badania xD Nie tylko Dima jest zazdrosny o Saszkę, ale i tak kocham za tą scenę <3 Jestem ciekawa, ile było takich akcji Siewastiana przed "erą Dimy", mam nadzieję, że ten temat zostanie jeszcze przez Ciebie poruszony :D Nie wiem, co mam jeszcze napisać. Bardzo podoba mi się temat Rosji, czytałam już wiele opowiadań, gdzie ów motyw się przewija, ale były pisane topornie, a u Ciebie to jest tak fajnie wplecione, że wpleceń nawet się nie zauważa. Jak można wywnioskować, gdy tylko moje oczki wychwycą "Saszka/Aleksandr" to mój puls przyśpiesza, postać tajemnicza, sarkastyczna, a i pośmiać się potrafi - moje ukochane cechy :) Mam nadzieję, że teraz nic Ci już nie będzie przeszkadzać w pisaniu i niedługo znowu będę mogła dostać głupawki czytając Twoje teksty, a póki co - niech wena będzie z Tobą :3
OdpowiedzUsuńChichoczący Azazel
Miała ja w swojej głowie wizję komentarza, jednak wzięła ona i wyparowała wraz z nadejściem ostatniej sceny. Bowiem po jej przeczytaniu już nic nie było takie samo. Wszystkie myśli mi wyparowały z głowy, a jedyne co mi się sunie na klawiaturę, to...assdjdhSHDJSHJDS!
OdpowiedzUsuńJuż sama nie wiem co shippować, ach te love triangles!
Fabularnie to ten rozdział zbyt wiele nie wprowadził... No, postać Koreańca mnie urzekła, a wydarzenie towarzyszące jego pojawieniu się zaciekawiło. Rosja zdecydowanie pokazała mu się z...ech, dobrej strony xD. A piękne opisy rekompensują mi brak zawirowań fabularnych :D.
"— Uważaj, bo ci mucha wleci — skomentował w końcu, co zaowocowało brzydkim spojrzeniem anioła. — Albo coś większego. Gołąb na przykład. Może nawet jakiś świetlisty, z aureolą. Jak ładnie poprosisz, to może nawet będzie gadał. Dało się krzak nakłonić do mówienia, a gołąb mniejsze piwo." - a ta perełka zrobiła mi dzień. No geniusz!
Ruszaj dupę i pisz kolejny rozdział.
Mila :)
To.. jest świetne. Już dawno się tak nie uśmiałam xD Teksty postaci są po prostu genialne! Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńKiedy można spodziewać się kolejnego rozdziału? :)
OdpowiedzUsuń1. Kiedy w ogóle się napisze...
Usuń2. Kiedy ogarnę tło, które aktualnie zniknęło i muszę je czymś sensownym zastąpić.
Właśnie rozpoczęłam pisanie ;)
Usuńno i co? no i co?
Usuńkiedy? kiedy? kiedy?
Skoiastel, przed świętami.
UsuńKtokolwiek powiedział, że na studiach da się opierńczać - kłamał. Mam 6 stron i ani chwili czasu, żeby dokończyć myśl. A zostało mi mniej więcej 5. Natomiast 15 mam kolokwium z historii... więc...
Ichi.