czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział szósty, w którym wściekłość uskrzydla, a grawitacja odgrywa znaczącą rolę






Jihyun rozejrzał się dookoła z żywym zainteresowaniem. Zewsząd otaczał go tłum.  Jego uszy atakowane były rosyjskim jak atrakcyjna blondynka na plaży w środku lata męskim wzrokiem — ze wschodu, zachodu, północy i południa. Aż nie potrafił się nacieszyć widokiem cyrylicy i świadomością dalekiej odległości od Korei. Tyle do odkrycia! Tyle do zobaczenia i do przeżycia!
Jakiekolwiek wątpliwości zniknęły, kiedy zobaczył przed sobą ogrom możliwości. Nigdy w życiu nie czuł się tak wolny. Nie, kiedy na każde wakacje ciągnęły się za nim siostry bez lub z matką, która nie spuszczała go z oka ani na chwilę i ciągle przypominała o obowiązku godnego prezentowania się przed jej znajomymi. Momentami nienawidził wszystkich tych bogatych biznesmenów i ich dzieci. Jak na perspektywy, rozciągające się przed nimi dzięki wielu zerom na kontach, byli uwięzieni w ograniczeniach nakładanych przez ich własne umysły.  Z drugiej strony wszyscy nauczyciele zawsze mu powtarzali, że upośledzonych trzeba traktować z szacunkiem.
Spojrzał na swoje walizki i westchnąwszy zaczął ciągnąć je ku wyjściu z lotniska. Im bardziej zbliżał się do drzwi, tym więcej osób w ciepłych czapkach, szalikach i kurtkach zauważał. Jego płaszcz nie był na tyle gruby, żeby jakkolwiek grzał czy chronił przed wiatrem, a wszystko, co cieplejsze tkwiło pewnie prawem złośliwości rzeczy martwych na samym dole jednej z walizek. Miał złe przeczucia, które sprawdziły się, kiedy podmuch zimnego wiatru uderzył w jego twarz. Zniesmaczony szedł szybciej i szybciej ku postojowi, aż w końcu podbiegł truchtem do najbliższego samochodu wyglądającego paskudnie. Rdza zżerała powoli przednie drzwi otworzone przez niego na siłę szarpnięciem, a poobdzierane siedzenie było czymś porządnie poplamione.
Taksówkarz zmierzył go poirytowanym wzrokiem. Wyglądał, jakby dopiero obudził się z drzemki, z której wcale nie miał ochoty się budzić. Jego twarz była poznaczona przez głębokie zmarszczki. Szara skóra wyglądała chorobliwie, a przekrwione oczy nie sprawiały lepszego wrażenia. Ji Hyun miał ochotę uciec i to natychmiast, ale zamiast tego łamanym rosyjskim zapytał o kurs do jakiegoś w miarę taniego hotelu. Nie wiedział, co sądzić o cenie podanej przez kierowcę, więc zgodził się od razu, a wkrótce potem jechał ulicami Archangielska i przyglądał się wszystkiemu w niemym zachwycie. Wszystko było takie inne, takie ciekawe. Ulice, okna, sklepy, chodniki, latarnie, ludzie i park. Dokładnie wszystko. Pochłonęło go tak niesamowicie, że nawet nie zauważył, kiedy taksówka zatrzymała się, a mężczyzna spojrzał na niego wyczekująco i postukał w licznik kilometrów. Jihyun odliczył pieniądze z małym napiwkiem i z radością wyciągnął obie walizki z bagażnika. Bez oglądania się na Rosjanina pociągnął je w kierunku wejścia do hotelu.
Nagły huk sprawił, że przestraszony puścił rączkę jednej z walizek. W tamtej chwili nie zdawał sobie sprawy z tego, iż był to jego szczęśliwy dzień, ale uświadomił to sobie, kiedy sekundy potem z głuchym odgłosem w chodnik uderzyło coś dużego, ciężkiego i ciemnego w asystencie szkła, które rozprysło się wokoło. Zamrugał. Długie spodnie uchroniły jego nogi, jednak z rosnącym przerażeniem odnotował, że jedna strużka krwi spływa po jego podbródku na szyję, a druga z jego dłoni na rączkę walizki.
Nie tylko on krwawił.
Ciemna plama zaczynała zajmować coraz więcej miejsca na chodniku i niemal podpłynęła pod jego stopy. Przeniósł wzrok ze swojej dłoni na chodnik, na plamę, a potem na to, co najwidoczniej wypadło z okna.
Zwymiotował niemal natychmiast. Szybki refleks pozwolił mu ochronić swoje rzeczy przed zbrudzeniem, kiedy mdłości spowodowały, że musiał podeprzeć się o rosnące przy parkingu drzewo. Był niemal pewny, że zobaczył kręgosłup, porozrzucane między szkłem zęby i zawartość zmiażdżonej czaszki niecałe sześć metrów przed nim. Gdyby podszedł bliżej, szkło mogłoby powbijać się w niego jak igły w poduszkę. Na samą myśl o tym zrobiło się mu słabo. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, a kolana ugięły się pod nim i nastała cisza.




Narastające poirytowanie spowodowane niczym konkretnym dawało się w znaki coraz bardziej.
Dlaczego w ogóle tutaj siedziała? Myśl zabrzmiała bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Nie miała ochoty siedzieć, ale nie chciała także wstawać. Nie poruszyła się ani o minimetr. Dalej trwała jak żywy posąg z biologicznego tworzywa przed wielkim oknem od podłogi po sufit, przy długim stole, na wysokim stołku, a chwila też trwała. Trwały tak obie. Zsynchronizowane, zlepione, w milczącym, siostrzanym porozumieniu. Na przekór temu, co za szybą. Temu, co wydawało się pędzić i to pokracznie, dziwacznie. Dużo, dużo szybciej.
Jak dwa oddzielne czasy. Ten przed i ten za. Szklana ściana jako mur, okno, judasz w drzwiach. Tyle że obraz zamiast wykrzywić się, przyśpieszał jak przewijany, kiepski film. Aż robiło się niedobrze.
Za nią też był świat. Inny, może ciekawszy, może nie do końca. Świat dźwięku i zapachu, własnej wyobraźni płodzącej możliwe wydarzenia i obrazy, dopasowującej głosy do całkiem możliwych ciał w całkiem możliwych pozycjach. Możliwości kształtowały się powoli, spokojnie, bez pośpiechu. Obejmowały wszystko i szczegół jednocześnie. To, co zainteresowało i to, co wykańczało scenę. Skupiały się i rozpraszały, formowały na nowo lub znikały w ogóle, kiedy skupiała się na czymś wystarczająco, by przestać zwracać uwagę na dźwięki. Jak teraz, kiedy zepchnięta ze stołu zmięta ulotka spadła i posunęła się z podmuchem wiatru, by zniknąć za drugim stolikiem na prawo po drugiej stronie szyby. Skrzywiła się mimowolnie. Chociaż tym razem nawet go nie usłyszała, nie lubiła szeleszczenia papieru. Na szczęście za nią nic nie szeleściło.
Chwila nadal trwała, a ona wraz z nią — nieruchome. Tymczasem chwil za szkłem minęło i wiele więcej. Patrzyła na to z jakimś masochistycznym zainteresowaniem i obrzydzeniem. Pośpiech eliminował wyobraźnię. Mogłaby parować ona zamiast wody z betonowych kafelek i unosić się wysoko, aż w końcu nie pozostałoby jej na ulicy prawie w ogóle.
Błysk, kroki, kroki, kroki, ruch ręką, ruch torby, trucht, kolejny błysk, ostre kolory mieszające się z czernią i szarościami, poruszanie niemych warg w kilku tracących się między tłumem słowach. Jeden, wielki, chaotyczny bezsens. Tysiące przekazów odbijających się od szyby jak groch od ściany i zostających gdzieś w odgrodzonym płotkiem od ulicy ogródku kawiarni.
A chwila trwała nadal, ona trwała zawieszona między chaosem a możliwościami, z głośników słychać było wolny jazz, parasol na ogródku leniwie poruszał się na wietrze.
Poirytowanie rosło, ale nie z powodu wręcz chorego chaosu lub niekończących się możliwości za plecami. Nie z powodu trwania w bańce spokoju i kontemplacji. Mnożące się teorie zawsze można było sprawdzić ruchem tułowia i głowy, a chaos odepchnąć zamknięciem oczu.
Miała czas i nie miała go jednocześnie, ale gorąco wierzyła, że nie goni on zmian. Nie lubiła ich w ten sposób, kiedy stawały się nieprzewidywalne, szybkie i pojawiały się znikąd. Wybory powinny być rozważane.
Szurnięcie krzesła po prawej i trwanie zostało zagrożone, a bańka spokoju wydawała się na lada chwila być gotowa, by pęknąć.
Otwarcie drzwi na ogródek przewidziane sekundę przed faktem, gdy kątem oka został dostrzeżony ruch.
Podmuch wiatru, głos ulicznego grajka i dźwięk jego gitary, odgłosy pośpiesznych kroków. Niemal namacalne parowanie możliwości i to tak błyskawiczne, że powietrze mogłoby zafalować jak w upalny dzień.
Zamknęła oczy. Drzwi trzasnęły o framugę. Gdzieś z tyłu z głośników nadal płynął jazz.
Chwila ruszyła, ona też nie trwała już w bezruchu. Kawa się skończyła, więc należało już zweryfikować teorie.
Obcasy Anny stukały miarowo, kiedy wyszła z kawiarni z aktówką w dłoni i skierowała się ku drzwiom, przy których wisiała tabliczka ORGANIZACJA OBRONY PRAW ŚWINEK MORSKICH oddział w Archangielsku. Miała nadzieję, że zastanie jeszcze Siergieja. A jeśli nie, to przynajmniej kogoś kompetentnego. Na samą myśl o wymuszonej na niej obietnicy jej usta zacisnęły się w wąską linię, brwi zmarszczyły się, a oczy zwęziły. Anna zdecydowanie nie była ukontentowana.




Aleksandr może jeszcze nie był w kropce, ale nie miał pomysłu. Co dalej? Jak na razie siedział w jednym pokoju hotelowym z dwoma diabłami, z czego jednym podczas szkolenia, obrażonym na połowę świata aniołem, przerażonym człowiekiem, śpiącą alkoholiczką i rudym kociskiem sztuk jeden. Już mieli problem ze znalezieniem sobie miejsca. Ciężko też było rozmawiać o czymkolwiek przy śmiertelniku, który wyglądał jakby zaraz miał zejść z tego świata, gdy tylko ktoś wspomniał jego imię. Dodatkowo odór alkoholu i niemytego ciała stawał się powoli nie do zniesienia.
Że też jemu życie musieli tak uprzykrzać i że też to właśnie on musiał doprowadzać do porządku coś, co nie było winą jego, a trzech idiotek, z których mózgów wyparowała informacja dotycząca przydatności spinaczy do papierów lub zszywaczy w biurze zajmującym się tak istotnymi dokumentami. A żeby je szlag trafił. I Jurij opluł i zbluzgał. I wysłał na katorgę przy sądzeniu śmiertelników w zabitej dechami wiosce, gdzie nie dotarła wiadomość o istnieniu elektryczności czy lakierów do paznokci.
— Trzeba pozbyć się Jefimiji — oświadczył nagle Dmitrij, którego narzekania i jęczenie zaczynały prowokować u Aleksandra chęć trzepnięcia go przez łeb. Usatysfakcjonowałoby go także milczenie, ale to mogło pozostać tylko pobożnym życzeniem niemającym prawa się spełnić ani teraz, ani nigdy w przyszłości.
 Fiodor poderwał głowę w górę. Zbladł od razu, jakby spodziewał się, że ktoś da mu nóż do ręki i każe poderżnąć gardło śpiącej. Co wcale nie było głupim pomysłem... Jednak oczyma wyobraźni widział już wściekłą twarz Jurija wrzeszczącego coś o karnych dziesięciu latach sądzenia dusz na jakimś wygwizdowie na zupełnym odludziu.
— Wiesz, co powiedział Jurij — zaprotestował niechętnie.
— Czego oczy nie widzą, tego sercu nie będzie żal... a Karinka nadal pracuje przy dokumentowaniu zgonów — podsunął Siewastian z dobrodusznym uśmiechem. To z kolei sprawiło, że Fiodor wydawał się skurczyć sam w sobie. O co mu chodziło, Aleksandr nie wiedział. Może miał jakieś fobie? Był jakiś cofnięty? W końcu z takiego wymieszania Scenariuszy mogły wyjść różne rzeczy.
— A może by tak pannę Jefimiję wrzucić pod prysznic...? — zaproponował Lew, ale Dmitrij nie dał mu dokończyć myśli, natychmiast wtrącając się w środek zdania.
— I powiedzieć, że utopiła się z powodu bezsensowności istnienia, nieszczęśliwej miłości? Taki Werter dwa? Weltschmerz i te sprawy?
— No chyba ty — podsumował Siewastian. — Prędzej wątroba jej wysiądzie czy przedawkuje jakieś gówno niż wymyśli coś takiego w przerwie między libacjami. Takie rzeczy to tylko dekadenci.
— Saszka, on znów to robi!
— Co? Myśli?
— Wymądrza się!
— Panie Dmitriju, pan Siewastian chciał tylko pomóc...
— Pomóc, kurwa mać. Wymądrza się, diabelski pomiot jeden od siedmiu boleści!
— Ja pierdolę... — Aleksandr przymknął na chwilę oczy, a kiedy je otworzył, zdecydował się w końcu popchnąć sprawę do przodu. Nie było sensu czekać aż Dmitrij lub Siewastian coś zaproponują. Oboje byli uparci jak osły i zawzięci niczym krzyżowcy w swoich wyprawach. Jeszcze tego brakowało, żeby przez pół godziny wyzywali się z wokabularzem dziwek spod burdelu. — Ty. — Spojrzał na Fiodora, który zamarł natychmiast. — Weź ją i wrzuć pod prysznic, a potem zamknij łazienkę na klucz. No ruchy, nie ma całego dnia.
Śmiertelnik wyglądał, jakby miał zemdleć tu i teraz. Aleksander uniósł brew i ponaglająco kiwnął głową, wskazując drzwi do łazienki. Wzbierała się w nim ciekawość, czy mężczyzna w ogóle podniesie śpiącą kobietę. Szczerze w to wątpił, ale z sadystyczną wręcz uciechą obserwował jak ten wstał, podszedł do niej, a potem opuścił ramiona ze zrezygnowaną miną. Gdyby nie poirytowanie, wybuchnąłby śmiechem, ale Dmitrij pomocnie roześmiał się wystarczająco głośno, żeby uszło za ich oboje. Siewastian niedługo potem ruszył w jego ślady, a Lew wytrzeszczył komicznie oczy tak, iż wyglądał jak wielka żaba.
Ta ciota faktycznie nie potrafiła jej podnieść. Najpierw spróbował wsunąć rękę pod jej ramiona, ale odskoczył, kiedy Jefimija uderzyła go na odlew ręką. Chyba nie należała do spokojnie śpiących osób. Potem postanowił zabrać się od nóg i chwycić je tuż pod kolanami, ale kobieta szarpnęła się tak mocno, że zachwiał się na nogach. Widocznie w dodatku do niespokojnego snu, nie lubiła także, gdy się ją dotykało. W tej chwili nie był to jednak problem Aleksandra.
Serafinowy wykonał jeszcze kilka podejść i niemal każde z osobna powodowało coraz głośniejsze reakcje Siewastiana i Dmitrija, któremu aż łzy naszły do oczu. Co prawda nie wyglądało na to, żeby miał zamiar zgiąć się w pół, przykucnąć, a potem usiąść i w końcu położyć na ziemi wstrząsany salwami śmiechu, ale Aleksandr dobrze wiedział, że i do tego już blisko.
— Kurwa twoja zajebana mać. — Aleksandr spojrzał na Serafinowego z nowym zainteresowaniem. Człowiek zaczynał nabierać pewności? Aż tak stracił cierpliwość?
Wytrzeszczył oczy, a obok niego Dmitrij z impetem usiadł na podłodze, kiedy nie mógł już się powstrzymać. Jefimija spadła z łóżka i to nie samoistnie, a za sprawą jednego Fiodora Serafinowego, który z braku pomysłów pociągnął ją mocno za kostkę i wyglądał na bardzo usatysfakcjonowanego osiągniętym efektem, a w dodatku nic sobie nie robił z wierzgania i mamrotania kobiety. Zamiast tego uparcie pociągnął ją ku łazience z zaciętym wyrazem twarzy. Przy czym dwa razy musiał poprawić swój chwyt. Aleksandr nie mógł się powstrzymać. Po prostu nie mógł. To wyglądało tak idiotycznie, tak komicznie, tak absurdalnie, że kąciki jego ust wygięły się mimowolnie w górę, a on sam parsknął śmiechem. I to nie szyderczym, nie złośliwym chichotem, a zamiast tego najprawdziwszym i najszczerszym.
Pokój zamarł, a Aleksandr śmiał się dalej. Kiedy zdołał się opanować i odetchnął głęboko, żeby wyrównać oddech, zaraz na przeciw siebie zobaczył Dmitrija, któremu po prostu opadła szczęka. Z kretyńsko rozdziawionymi ustami patrzył się na niego, jak na UFO albo nowy dekret o sądzeniu dusz z dopiskiem o ulgach wśród kobiet w ciąży.



Siewastian zazwyczaj nie miał nic do nikogo i niespecjalnie chciało mi się marnować siły i czas na robienie komukolwiek pod górkę. Dmitrij był jednak wyjątkiem od tej reguły. Od chwili, gdy po raz pierwszy otworzył swoje usta i wydostał się z nich rasistowski bełkot, był dla niego jak naderwana skórka przy paznokciu. Z jednej strony denerwował samym swoim istnieniem, a z drugiej aż kusiło, żeby nadrywać i męczyć bardziej i na nic wizja większego zdenerwowania w odwecie.
Najbardziej Siewastiana drażniła nie niechęć do innych długowiecznych istot czy nieznajomość faktycznego funkcjonowania świata, a nikła wiedza Dmitrija o Aleksandrze. Kiedy partneruje się komuś przez kilka dekad, zdecydowanie nie powinno się wyglądać na tak zaskoczonego i zdezorientowanego przez śmiech. Lwu nikt dziwić się nie mógł. On poznał go ledwo dwa dni wcześniej. Nawet człowiek Fiodor nie wyglądał tak idiotycznie, jak anioł. Przez chwilę wyglądał jakby ktoś go zdzielił przez twarz, ale szybko się otrząsnął i wciągnął powoli kobietę do łazienki, gdzie zostawił ją chyba na podłodze i zamknął drzwi z usatysfakcjonowaną miną. Ale Dmitrij?
Owszem, Aleksandr wyglądał zupełnie inaczej, kiedy się śmiał. Mniej poważnie, młodziej i bardziej beztrosko. Burzyła się sztywna maska, która mogłaby ujść za odlany w porcelanie wyraz stoickiego spokoju. Takiego Saszkę Siewastian uwielbiał, ale rozumiał, że Aleksandra mało co bawiło. Musiało się to zmieścić w bardzo specyficznych kryteriach. Mimo to od czasu do czasu się to zdarzało i nie mógł uwierzyć, że wciągu tylu tych lat, Dmitrij nigdy nie zobaczył śmiejącego się Saszki. A wszystko na to wyglądało.
— Uważaj, bo ci mucha wleci — skomentował w końcu, co zaowocowało brzydkim spojrzeniem anioła. — Albo coś większego. Gołąb na przykład. Może nawet jakiś świetlisty, z aureolą. Jak ładnie poprosisz, to może nawet będzie gadał. Dało się krzak nakłonić do mówienia, a gołąb mniejsze piwo.
— Strać się, pomiocie.
— Elokwentnie jak przystało na elitę anielskiej biurokracji, purchawko opierzona. Nadal reflektujesz na gołębia? Bo zdaje się, że i słoń mógłby się tam zmieścić. Ewentualnie twoje ego. — To była oficjalnie najdłuższa wypowiedź Siewastiana skierowana do Dmitrija. Był z niej dumny. Może nie prezentowała się równie dobrze, co wypowiedzi wykładowców na uniwersytecie czy przemowy prezydenta, ale w jego mniemaniu jak na poziom odbiorcy przedstawiała się niemal perfekcyjnie.
— Weź wyjdź, bo na nic się nie przydajesz. To bagno to nasza sprawa. — Dmitrij wydawał się tracić cierpliwość i zamieniać się w tykającą bombę. Zastanawiało go, ile zniszczenia mógł spowodować taki anioł. Szczególnie, kiedy przechodził od śmiechu do wykrzywionej złością twarzy w zaledwie kilka sekund. Może szalały mu hormony?
Siewastian uniósł brew, choć przez rude loki opadające mu na czoło, zapewne i tak nikt tego nie widział. Powątpiewające spojrzenie mówiło jednak wszystko, czego brew przekazać nie mogła.
— Panie przodem? — Nie mógł się powstrzymać od prześmiewczego skłonienia głowy i wskazania niedbałym gestem drzwi Dmitrijowi.
Dmitrij wydał z siebie nieartykułowany dźwięk, który wahał się pomiędzy rykiem zranionego łosia a warkotem psa. Zrobiło to wrażenie tylko na człowieku i Lwie. Fiodor wcisnął się w kąt, a Lew zaalarmowany spoglądał to na Dmitrija, to na Aleksandra, to na Siewastiana. Jasnym było, że nie wiedział, co ma ze sobą zrobić i jak reagować.
— No jak baby... — Siewastian spojrzał na Aleksandra, który patrzył się na nich z pobłażaniem. — Albo dzieci. Oboje możecie się wynosić i na Florydę, ale nie ja tłumaczę się Iwanowi i nie ja mówię to Jurijowi. I nie ja uspokajam dzieciaka Siewy, kiedy zacznie płakać. A jak człowiek zejdzie ze strachu na zawał, nie wynoszę zwłok. Jefimiję zostawię tam, gdzie leży. Słowo daję.
— Saszka... — zaczął, ale zdanie zostało mu bezczelnie przerwane.
— Saszka! Nie stawiaj mnie na równi obok tego pieprzonego diabła!
Siewastian niemal wywrócił oczami. Dmitrij i jego opierzone ego byli łatwi do przewidzenia. Już prawie postanowił, że odpowiadanie na to jest grą nie wartą świeczki, kiedy z ust anioła padły słowa, które sprawiły, iż pięści mimowolnie zacisnęły się aż kłykcie pobielały, a gdzieś w nim rozpalił się płomień czystej wściekłości.
— To brzmi, jakby on był tak samo ważny jak ja!
Gdyby od niego to zależało, anioł nie miałby już przednich zębów.
Jak ta anielska kura śmiała insynuować, że jest dla Aleksandra ważniejsza niż Siewastian?! Ta sama anielska kura, która nigdy nie była świadkiem śmiechu Saszki? Która znała go nieporównywalnie krócej? Która wiedziała o nim dosłownie nic?
Zerknął na Aleksandra, którego twarz nie wyrażała zupełnie nic. Dla Siewastiana wyglądało na to, że próbował zrozumieć, o co Dmitrijowi chodzi.
— Bije ci na łeb. Za dużo czasu spędzasz z Jurijem. — Diabeł nie wiedział, czy czuć się urażonym wymijającą odpowiedzią, czy nie.
— To chyba tobie bije na łeb! Nie dość, że bratasz się z piekłami, to jeszcze stawiasz ich wysłanników przed anielskimi wysłannikami! Przede mną!
Siewastian zaczynał tracić cierpliwość, której pokłady miał naprawdę spore. Co ten kretyn wygadywał? Czyżby był... zazdrosny o Saszkę? O poświęcaną innym uwagę? Siewastiana aż ścisnęło w żołądku. Czyżby rościł sobie prawa do Aleksandra?! Niedoczekanie jego.
— No przed tobą można postawić nawet kolonię glonów ze stawu przy oczyszczalni ścieków — powiedział w końcu, nie mogąc się powstrzymać.
— Nie wtrącaj się, szatanie.
— Będę.
— Nie będziesz!
— Będę — powtórzył się Siewastian. Tym razem bardziej stanowczo. — To ty się odwal, bo jesteś męczący jak Jurij w trakcie okresu — mówiąc to przesunął się bliżej ku Aleksandrowi, aż w końcu stał tuż obok niego i położył rękę na jego ramieniu. — Zachowujesz się jakbyś w ogóle miał coś do gadania.
— Kto ci pozwolił go dotykać?!
Czuł jak pod jego palcami spinają się mięśnie. Aleksander był już poważnie poirytowany tą sprawą, ale Siewastian nie zamierzał przestawać. Usadzenie Dmitrija raz na zawsze było konieczne.
— Mogę zrobić więcej. Wszystko dla audiencji.
— Tylko spróbuj!
— To patrz.
Szczerząc kły w szerokim uśmiechu, Siewastian z dziką satysfakcją wypisaną na twarzy niemal dużymi literami chwycił wyższego od niego o niecałe pół głowy Aleksandra za kark i energicznie pociągnął go w dół. Jego usta niemalże z radością pochwyciły wargi Saszki w nie za grzecznym pocałunku. Siewastian sto, Dmitrij zero.
— Ty dziwko!
Ledwo zarejestrował ruch kątem oka, a w pomieszczeniu rozbrzmiał odgłos trzaskającego się szkła, a potem huk i chwilę potem głuche uderzenie.  Nawet nie zarejestrował, kiedy Aleksandr i Lew się poruszli. Dosłyszał tylko pisk Fiodora, który wydawał się mocno spóźniony.
— Panie Aleksandrze, pan Dmitrij nie będzie zachwycony. — Głos Lwa wydawał się mieć w sobie bardzo małe pokłady współczucia.
— To nie ja, to grawitacja.






No. Dłuuugo mnie tu nie było, ale w końcu udało się powrócić. Wińcie matury, wińcie moje lenistwo, złą pogodę czy moją pracę - albo wszystko z osobna, albo w ogromnej kupie. Ważne, że udało się coś naskrobać.

8 komentarzy:

  1. To ten teges... Chciałam Ci bardzo podziękować, przez ostatnie 10 minut hiperwentylowałam jak głupia, a rodzice chyba chcą mnie wysłać na jakieś badania xD Nie tylko Dima jest zazdrosny o Saszkę, ale i tak kocham za tą scenę <3 Jestem ciekawa, ile było takich akcji Siewastiana przed "erą Dimy", mam nadzieję, że ten temat zostanie jeszcze przez Ciebie poruszony :D Nie wiem, co mam jeszcze napisać. Bardzo podoba mi się temat Rosji, czytałam już wiele opowiadań, gdzie ów motyw się przewija, ale były pisane topornie, a u Ciebie to jest tak fajnie wplecione, że wpleceń nawet się nie zauważa. Jak można wywnioskować, gdy tylko moje oczki wychwycą "Saszka/Aleksandr" to mój puls przyśpiesza, postać tajemnicza, sarkastyczna, a i pośmiać się potrafi - moje ukochane cechy :) Mam nadzieję, że teraz nic Ci już nie będzie przeszkadzać w pisaniu i niedługo znowu będę mogła dostać głupawki czytając Twoje teksty, a póki co - niech wena będzie z Tobą :3
    Chichoczący Azazel

    OdpowiedzUsuń
  2. Miała ja w swojej głowie wizję komentarza, jednak wzięła ona i wyparowała wraz z nadejściem ostatniej sceny. Bowiem po jej przeczytaniu już nic nie było takie samo. Wszystkie myśli mi wyparowały z głowy, a jedyne co mi się sunie na klawiaturę, to...assdjdhSHDJSHJDS!
    Już sama nie wiem co shippować, ach te love triangles!
    Fabularnie to ten rozdział zbyt wiele nie wprowadził... No, postać Koreańca mnie urzekła, a wydarzenie towarzyszące jego pojawieniu się zaciekawiło. Rosja zdecydowanie pokazała mu się z...ech, dobrej strony xD. A piękne opisy rekompensują mi brak zawirowań fabularnych :D.
    "— Uważaj, bo ci mucha wleci — skomentował w końcu, co zaowocowało brzydkim spojrzeniem anioła. — Albo coś większego. Gołąb na przykład. Może nawet jakiś świetlisty, z aureolą. Jak ładnie poprosisz, to może nawet będzie gadał. Dało się krzak nakłonić do mówienia, a gołąb mniejsze piwo." - a ta perełka zrobiła mi dzień. No geniusz!
    Ruszaj dupę i pisz kolejny rozdział.
    Mila :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To.. jest świetne. Już dawno się tak nie uśmiałam xD Teksty postaci są po prostu genialne! Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy można spodziewać się kolejnego rozdziału? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Kiedy w ogóle się napisze...
      2. Kiedy ogarnę tło, które aktualnie zniknęło i muszę je czymś sensownym zastąpić.

      Usuń
    2. Właśnie rozpoczęłam pisanie ;)

      Usuń
    3. no i co? no i co?
      kiedy? kiedy? kiedy?

      Usuń
    4. Skoiastel, przed świętami.
      Ktokolwiek powiedział, że na studiach da się opierńczać - kłamał. Mam 6 stron i ani chwili czasu, żeby dokończyć myśl. A zostało mi mniej więcej 5. Natomiast 15 mam kolokwium z historii... więc...
      Ichi.

      Usuń